BJORN RIIS Everything To Everyone

Bjorn Riis Everything To Everyone recenzjaBJORN RIIS
Everything To Everyone
2022

W zasadzie standardem stało się, że gdy Bjørn Riis wydaje nowy album, moja recenzja oznaczona będzie bardzo wysoką notą. Może nawet najwyższą, jaką dostał debiutancki krążek Lullabies In A Car Crash z 2014 roku. Te kolejne też były świetne, ale już nieco wtórne, stąd oczko niżej, ale nie o punkty czy gwiazdki tu chodzi. Facet ma pewien standard i się go trzyma. Reszta to już kwestia, czy ktoś lubi takie granie. Niewtajemniczonym (są tacy? i naprawdę to czytają?) przypomnę, że Riis to gitarzysta, główny tekściarz i jeden z głównych kompozytorów norweskiej grupy artrockowej Airbag, bardzo poważanej w Polsce (ich ostatni album A Day At The Beach to prawdziwe arcydzieło art rocka). Riis ostatnio wydaje płyty częściej niż macierzysta formacja, ale świetnej muzyki nigdy za wiele więc chwała mu za to. Ta najnowsza nosi tytuł Everything To Everyone i przynosi dokładnie to, co powinna. A nawet więcej…

Trudno pisać o takiej muzyce bez powtarzania się. Ale skoro artysta na każdej płycie powtarza własne patenty, to nie ma sensu silić się na nowatorskie określenia. To dokładnie takie samo granie jak wcześniej – pachnące Pink Floyd czy Porcupine Tree, tęskne, melancholijne, klimatyczne, delikatne, zwiewne, ale zarazem różnorodne, potrafiące zaskoczyć słuchacza nagłym zwrotem akcji, mocnym riffem i zmianą melodii. 6 utworów, w tym dwa kilkunastominutowe kolosy. Czyli tak jak zwykle. I jak zwykle – każdy na swój sposób zachwyca. Otwierający instrumentalny Run jest ostry jak brzytwa, wręcz hardrockowy, by po dwóch minutach wyciszyć emocje akustyczną gitarą i delikatnymi klawiszami, a w końcówce znów zaatakować mocą. Lay Me Down trwa niemal 12 minut, gdzie po części wokalnej (Riisowi towarzyszy wokalistka Mimi Tamba) okraszonej riisowsko-gilmourowską gitarą następuje ostre przyspieszenie i zagęszczenie riffów, by potem ustąpić pola klawiszowym plamom i głębokim basom, które wprowadzają cudowny instrumentalny finał. Arcydzieło. The Siren to typowa dla artysty ballada, intymna i stonowana, bez zaskoczeń. Taka chwila normalności pośród burzy dźwięków poprzedza kolejny kolos. Every Second Every Hour trwa ponad 13 minut i właściwie można o nim napisać to samo, co o poprzednim „długasie”. Świetna melodia, tym razem nieco ostrzejsza z ognistymi solówkami, liczne zmiany tempa, dużo dojrzałego grania i mimo czasu trwania, ani jedna minuta nie nuży. Króciutki Descending (tak, 4 minuty to tutaj krótko) to klimatyczny przerywnik, który z czasem nieźle się rozkręca i wprowadza utwór tytułowy, znany z singla Everything To Everyone. Taka 7-minutowa miniaturka i wizytówka całej płyty. Akustyczny początek, delikatny wokal Riisa z wstawkami Tomby, natchniona solówka mistrza, potem klawisze, bas, stopniowanie napięcia i nagłe uspokojenie w finale. Wow. Kolejne cudeńko.

Doskonała płyta. Jak wszystkie Norwega. Lepsza, gorsza – trudno to porównywać, bo na każdej są momenty przepiękne i doskonałe. Tu tych dobrych jest jakby więcej. Albo inaczej – nie znalazłem tu złej melodii, nietrafionego nagrania, zbędnej nuty. Dlatego maksymalna nota, moje 5 gwiazdek. Na ocenę na pewno rzutuje fakt, że lubię takie granie. Dlatego umiem je docenić. Swoją drogą ta perfekcja Bjørna Riisa staje się nudna. Ale nie mam nic przeciwko, by trwała i trwała. Nawet jeśli artysta się powtarza. Amen.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: