Derby Madrytu to po El Clásico najważniejszy mecz ligowy w Hiszpanii. Przynajmniej w teorii. W tym roku wszystko stanęło na głowie, bo mecz Realu Madryt i Atlético nie ma większego znaczenia dla układu tabeli, więc i emocje budzi dużo mniejsze. Królewscy już tydzień temu świętowali wygranie La Ligi i swoje już 35. mistrzostwo, więc teraz do końca sezonu grają o pietruszkę. Bardziej interesuje ich to, by piłkarze odpoczęli przed paryskim finałem Ligi Mistrzów, i przede wszystkim – by nie doznali kontuzji, o co w meczach z Los Colchoneros dość łatwo. Stąd dość rezerwowy skład Realu – bez Courtois, bez Modricia, i bez dwóch najlepszych snajperów – Benzemy i Viníciusa Júniora. To kto ma strzelać te gole? Statyczny Jović, który przez 3 lata trafił raptem 3 razy, a w wyjściowej jedenastce nie grał od półtora roku? Zważywszy na okoliczności ten skład był całkiem zrozumiały po wyczerpującym półfinale Ligi Mistrzów z Manchesterem City, gdzie podopieczni Carlo Ancelottiego wypruwali płuca przez 120 minut. Te problemy są obce Atlético – piłkarze Simeone dawno odpadli z wszelkich rozgrywek, nie mają szans na żadne tytuły, a jeszcze muszą walczyć o to, by w ogóle zakwalifikować się do Ligi Mistrzów, bo ich 4. miejsce w ligowej tabeli wcale nie było takie pewne. Dla ustępującego mistrza był to więc bardzo ważny mecz o punkty (i okazja do rewanżu za jesienną porażkę), dla nowomianowanego – tylko o prestiż. Bo Real Madryt nawet grając o nic, zobowiązany jest prezentować się godnie i wygrywać. Dotychczas robił to doskonale, bo w wyjazdowych meczach z top 10 madrytczycy tylko raz zremisowali, a wygrali aż 8 razy.
Mecz był adekwatny do tego, co napisałem – to gospodarze od początku byli agresywni, grali wysokim pressingiem, mocno naciskali, ale niewiele z tego wynikało. Było jednak widać, kto chce wygrać, a kto tylko przetrwać, kto atakuje, a kto tylko broni, komu bardziej zależy. Piłkarze Realu chyba jeszcze nie wrócili z Cibeles, gdzie świętowali zdobycie mistrzostwa. Pierwszy celny strzał oddali dopiero po 35 minutach, z kolei Atlético nie finalizowało swoich akcji, ale tylko do 40 minuty, bo wtedy po faulu Vallejo sędzia podyktował rzut karny i Carrasco uzyskał prowadzenie dla gospodarzy.
Po zmianie stron to nudne widowisko nieco się ożywiło, Real zaczął grać i stwarzać sytuacje, zwłaszcza Valverde po wejściu oddał dwa dobre strzały, jednak to nadal gospodarze mieli lepsze okazje i tylko jakimś cudem żadnej nie wykorzystali. Kilkukrotnie minimalnie chybiali, raz spisał się Łunin w bramce, a raz Królewskich uratował słupek. Pod koniec meczu Oblak świetnie obronił strzał Asensio i to by było na tyle. Emocji niewiele, ale Atlético uzyskało swój wynik – wygrało z Realem po raz pierwszy od 5 lat i może być niemal pewne miejsca gwarantującego udział w Lidze Mistrzów.