Zawsze szeroko opisuję tu każdy mecz Realu Madryt z Barceloną. Bo to w końcu El Clásico – piłkarski klasyk, najważniejszy ligowy mecz piłki klubowej. Teraz po raz pierwszy nie mam ochoty tego robić. Nawet odczekałem 24 godziny, by emocje opadły, ale nie pomogło. Problem nie w tym, że mój ukochany Real przegrał, bo kiedyś w końcu musiał przegrać, a poprzednie 5 Klasyków wygrał. Również nie w tym, że przegrał aż 0-4 – bo choć to wstydliwy wynik, bywały już takie, a nawet wyższe porażki. Problem polega na tym, że Królewscy skompromitowali się samą grą. Jakby w ogóle nie grali w piłkę. Jakby wyszli odbębnić trening. Jakby im wcale nie zależało. A dzień wcześniej Carvajal mówił, że „w szatni czuć chęci pożarcia rywala”. No to go pożarli… aż dostali niestrawności… Ten mecz wydaje się być największą kompromitacją we współczesnej historii zmagań z Barceloną. Za Guardioli bywało 0-5 i 2-6, ale wtedy Katalończycy mieli topowych zawodników i najlepszą ekipę w swojej historii. Natomiast wczoraj grali zawodnicy wyciągnięci ze szkółki albo kupieni zimą piłkarze niechciani w swoich klubach. Do tego Xavi bez doświadczenia, który nie miał nawet okresu przygotowawczego z drużyną jak Carlo. A i tak schował Włocha do kieszeni.
To jeden z takich meczów, gdy jednej drużynie wychodzi wszystko, a drugiej nic. Ale zaczyna się od trenera, ustalenia składu, taktyki, i już tu Królewscy byli przegrani i bardzo ułatwili zadanie gościom. Akurat w takim meczu Carlo Ancelotti – trener jednego składu i jednej taktyki, postanowił sobie poeksperymentować. Wobec nieobecności Karima Benzemy nie wystawił drugiego atakującego, tylko w roli fałszywego napastnika ustawił… Modricia. W środku pola byli obaj hamulcowi czyli Casemiro i Kroos, więc nie było mowy o intensywności czy dominacji nad bardzo ruchliwym i świetnie operującym piłką rywalem. W efekcie atak nie istniał, pomoc z zagubionym Modriciem też nie, a obrona dostosowała poziom do reszty. Barcelona hulała po całym boisku i już do przerwy prowadziła 2-0 po golach Aubameyanga i Araujo. Real miał okazję Viníciusa, ale ten w sytuacji sam na sam przewrócił się na piłce i udawał, że jest faulowany. Brazylijczyk bez Beznemy wygląda jak dziecko we mgle, a do wielkiego futbolu wciąż mu wiele brakuje. W przerwie Carletto kontynuował sabotaż – wreszcie zdjął Kroosa, ale zdjął też Carvajala, który grał fatalnie, ale nie zastąpił go inny obrońca tylko… Mariano. Tak, Mariano – parodia piłkarza, który grywa ogony raz na 10 spotkań. Real został więc z atrapą napastnika i tylko trójką w obronie, co goście skrzętnie wykorzystali. Real szybko stracił kolejne dwa gole (Torres i znów Auba) i było po meczu. Trener oczywiście nie skorzystał z usług Hazarda, widocznie uważa Mariano za lepszego piłkarza. Wszedł za to Asensio i był równie nijaki jak zwykle. A Barcelona grała swobodnie, szybko, efektownie i efektywnie, bo strzeliła 4 gole, a spokojnie mogła drugie tyle, gdyby nie rozregulowane celowniki Auby i Torresa i gdyby nie Courtois w bramce, który jako jedyny zaliczył dobre spotkanie.
Tak oto amator z Kataru dał lekcję nowoczesnego futbolu swemu starszemu koledze z wielkim nazwiskiem i pokaźną listą sukcesów. Tylko że te sukcesy były bardzo dawno temu, a Ancelotti właśnie wtedy zatrzymał się w rozwoju. Teraz już kompletnie nie ogarnia. Nie bez powodu wyrzucano go z wielkich klubów i nawet w Evertonie nie dał rady. I właśnie postać trenera najlepiej obrazuje zasadniczą różnicę między obydwoma klubami, która przenosi się także na boisko. Barcelona rok temu postawiła na zmiany, szybko pożegnała swoje gwiazdy i z powodu problemów finansowych postawiła na młodzież. Dzisiaj to procentuje. Jest też młody trener z energią i pomysłami, który potrafi to wszystko poustawiać i rozwija talent wychowanków. W Realu zaś mamy włoskiego mamuta, który gra tylko kilkunastoma wybrańcami, lekceważy ławkę (z takimi gwiazdami jak Hazard czy Bale), a gdy coś się nie układa – nie ma planu B. Wychowankowie są na wypożyczeniach lub zostali sprzedani (Llorente, Hakimi, Reguilón), a duszą drużyny znów jest zmurszałe trio CKM, które było dobre 5 lat temu, teraz nikogo nie umie zdominować. Ale w Madrycie panuje spokój, nikt nie wykonuje nerwowych ruchów – to niby dobrze, ale ten nadmierny spokój i nieumiejętność przeprowadzenia zmiany pokoleniowej powoduje, że najlepszy klub świata od 4 lat gra futbol archaiczny, nudny i oczywisty dla rywali, którzy wiedzą, że wystarczy nacisnąć i założyć pressing, by Real był bezradny. Nie umiał tego wykorzystać PSG, który dominował, ale po stracie gola rozsypał się jak domek z kart. Za to Barcelona jest na fali, jest mocna mentalnie, gra swoje, nie musi czekać na przebłyski gwiazdorów bo ma konkretny pomysł i styl. Ostatnio ekipa Xaviego regularnie ładuje rywalom po 4 gole (Athletic, Osasuna, Valencia, Napoli), więc dlaczego nie zrobić tego w Madrycie?
Co dalej? Trudno powiedzieć. Ancelotti powinien stąd wylecieć w trybie natychmiastowym (czytaj: po zakończeniu sezonu), bo z tym trenerem Madryt nie zrobi kroku do przodu. Powinien przyjść ktoś młody, pełen werwy, z nowymi pomysłami, z odpowiednią wiedzą (od razu powiem: niekoniecznie Raúl, który wciąż się uczy i na razie nie radzi sobie w trzecioligowej Castilli) i wtedy można ruszać z nowym projektem. Z Ancelottim to nie wypali. Tu nie pomoże przyjście Mbappé czy Hålanda, bo cała struktura jest przestarzała, weterani mają swoje nawyki, nie zmienią ich i nie przyjmą do wiadomości, że dzisiaj gra się dwa razy szybciej. Musi odejść kilku graczy i trzeba mocno postawić na młodzież. Mają grać, a nie grzać ławę i obserwować niezdarne poczynania Kroosa i Casemiro. Tu nie ma na co czekać. Inaczej Los Blancos znów będą oglądać plecy Barcelony, która w tym roku miała falstart, ale odzyskała wigor zaskakująco szybko. Królewscy muszą teraz pilnować swojej 9-punktowej przewagi w lidze, bo zostało jeszcze 9 kolejek, a Ancelotti już nieraz pokazał, że nie ma takiej przewagi, której nie umiałby roztrwonić.