Zanim opiszę dzisiejszy mecz, cofnijmy się na chwilę o trzy tygodnie. Wtedy w Paryżu odbyło się pierwsze spotkanie PSG z Realem Madryt o awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Konfrontacja z wieloma podtekstami, bo jak powszechnie wiadomo, odkąd latem Real złożył propozycję kupna Kyliana Mbappé oferując paryżanom 160, 180, a w końcu nawet 200 mln € (za zawodnika, któremu za rok wygasa kontrakt i odejdzie za darmo!), katarscy właściciele nie tylko odrzucili ofertę, ale oskarżyli Królewskich o wrogie działanie (no bo jak ktoś śmie klubowi piłkarskiemu oferować pieniądza za zawodnika?) i zamrozili wszelkie kontakty. Real Madryt stał się dla dumnych szejków wrogiem numer jeden. Do tego latem paryżan zasilił Sergio Ramos, legenda Królewskich, który przedłożył katarskie miliony nad miłość do klubu, w którym spędził 15 lat. W Paryżu grają też inni byli piłkarze Realu: Keylor Navas, Angel Di María czy Achraf Hakimi. W parysko-katarskim dream teamie jest też Neymar i Messi, bo dla PSG finanse nie stanowią żadnego problemu, a skorumpowana UEFA za odpowiednią gratyfikacją przymyka oko na łamanie ustalonych przez siebie zasad fair play (słowo w Katarze nieznane). Dlatego tak ważne było, by dobrze się zaprezentować na tle drużyny gwiazd, by pokazać, że pieniądze nie kupią dobrej gry, a zdrowo prowadzony i dobrze poukładany klub to coś więcej niż tylko zbieranina przepłacanych najemników. Niestety Real Madryt w Paryżu zaprezentował się bardzo mizernie, rozegrał jeden z najgorszych meczów, jakie było mi dane oglądać w ostatnich latach. Los Blancos nie mieli żadnych argumentów na tle agresywnego i zmotywowanego rywala – nie zorganizowali ani jednej dobrej akcji, nie oddali ani jednego strzału na bramkę gospodarzy (Donnarumma mógł iść na kawę lub zagrać w środku pola), cały mecz tylko się bronili wybijając piłkę na oślep jak jakiś trzecioligowiec. Defensywne nastawienie, zerowy poziom ataku i pasywność leciwej pomocy były antyreklamą hiszpańskiego futbolu. Real pokazał światu, że król jest nagi. Że środek pola, który latami dominował, czyli słynne CKM, teraz nadaje się do tarcia chrzanu, a nie grania w piłkę. Zagubiony Modrić i żółwiowaty Kroos tylko oglądali, jak paryżanie rozgrywają piłkę i organizują szybkie ataki, sami nie umieli niczego skonstruować. Podobnie Carvajal na lewej obronie, niemiłosiernie ogrywany przez Mbappé, i niewiele lepszy vis a vis, czyli Mendy po drugiej stronie. To wszystko oglądał jeszcze bardziej zagubiony trener, Carlo Ancelotti, facet nie z tej epoki, który pasuje do nowoczesnego futbolu jak kwiatek do kożucha. Nie przygotował meczu, nie zmotywował zawodników do wysiłku, wreszcie nie miał planu B i w żaden sposób nie reagował na boiskowe wydarzenia. Wstyd było patrzeć na to, co pokazali Królewscy. Paryż wcale nie grał niczego wielkiego, ale na mułowatych madrytczyków wystarczyło wybieganie i pressing, by ich całkowicie zdominować. Tylko środkowym obrońcom i przede wszystkim Courtois w bramce Real zawdzięcza, że przegrał tylko 0-1, a nawet mógł zremisować po takiej padace, bo gola na wagę wygranej zdobył Mbappé dopiero w 93 minucie meczu (wcześniej Belg obronił sprokurowany przez Carvajala rzut karny Messiego). Wynik absolutnie nie odzwierciedla blamażu, jakiego byliśmy świadkami w Paryżu. Tak żałosny występ nie miał prawa się powtórzyć.
W sobotę Real dał pewne oznaki przebudzenia, gładko pokonując Real Sociedad 4-1, i choć rywal nie postawił trudnych warunków, dobry występ trzeba odnotować jako pewną nadzieję dla madridistas, że w środę będzie podobnie. Nie bez znaczenia była nieobecność Kroosa, którego świetnie zastąpił młodziutki Camavinga dodając środkowej formacji dynamizmu i strzelając pięknego gola. Jednak Niemiec wykurował się na spotkanie z PSG, za to z powodu kartek nie mogli wystąpić Casemiro i Mendy, dwa filary defensywy Los Blancos.
Mecz rozpoczęli Królewscy w tempie iście imponującym – stosowali pressing, groźnie atakowali, dominowali na boisku, ale konkretów zabrakło. Te za to mieli paryżanie za sprawą Kyliana Mbappé, który co chwila urywał się obrońcom i raz strzelił nawet gola, ale ze spalonego. Jego dwa strzały wybronił Courtois, ale za trzecim razem skapitulował, i do przerwy to goście prowadzili, zresztą całkiem zasłużenie, bo madrytczycy po kwadransie opadli z sił i nic ciekawego nie zagrali.
Po zmianie stron początkowo wszystko dalej szło po myśli podopiecznych Pochettino, padł nawet kolejny gol Mbappé, lecz zawodnik znowu spalił. Ancelotti szybko zareagował, dokonał dwóch potrzebnych zmian zdejmując wolnego Kroosa i bezproduktywnego Asensio, a wraz z wejściem Camavingi i Rodrygo akcje Realu nabrały dynamiki. W 60 minucie pod naciskiem Benzemy golkiper gości Donnarumma popełnił błąd przy wyprowadzaniu piłki i z niczego zrobiło się 1-1. Real dostał wiatr w żagle i ruszył ostro do przodu. Kilka minut później świetną okazję przestrzelił Vinícius, ale po kwadransie podał do Modricia, Chorwat kapitalnie obsłużył Benzemę, a ten trafił na 2-1. Paryżanie nie zdążyli się pozbierać, a Karim Benzema ukąsił po raz trzeci kompletując hat-trick i tym samym wyprzedzając słynnego Alfredo Di Stéfano w klasyfikacji wszech czasów na liście strzelców. Francuz ma na koncie 309 goli dla Realu Madryt. Do końca meczu było nerwowo, ale wynik już się nie zmienił. Naszpikowane gwiazdami za katarskie miliony PSG odpadło z rozgrywek, na których im najbardziej zależy. Real dokonał niewiarygodnej remontady, bo do przerwy przegrywał w dwumeczu 0-2, będąc drużyną wyraźnie gorszą. Ale madridismo to ciągła wiara. Właśnie na takie wieczory czekają kibice Los Blancos. Dla takich wieczorów jest się kibicem tego klubu. Po blamażu w pierwszym spotkaniu Real Madryt udowodnił, że król Europy wcale nie jest nagi i właśnie wraca na swój tron.
PS.
Porażka tak zdenerwowała prezesa PSG Nassera Al-Khelaïfiego, że ten zaraz po meczu razem z dyrektorem sportowym Leonardo poszli szukać sędziego, by mu nawtykać, że źle prowadził mecz. Identycznie zrobili w przerwie meczu w Paryżu – skoro udalo sie skorumpować UEFA, to naciski na sędziów wydają im się normalnie i oczywiste, lecz tym razem w gąszczu pomieszczeń nie dotarli do arbitra. Trafili do gabinetu Carlosa Megíi Dávili, kierownika boiska i pracownika Realu Madryt opiekującego się sędziami oraz organizatorami spotkania. Al-Khelaïfi zachowywał się agresywnie, krzyczał, rzucał wyzwiskami, a gdy jeden z pracowników Realu Madryt zaczął nagrywać scenę, rzucił do niego: „zabiję cię”. Bardzo romantyczne podejście do futbolu ulubieńca prezesa UEFA. Jak widać, prostak pozostanie prostakiem, bez względu na ilość zer na koncie. Po takiej wiadomości triumf Realu smakuje jeszcze bardziej.