Tuż po Świętach Wielkanocnych Real Madryt rozpoczął swój „Wielki Tydzień„, w którym dwa razy zagra z mistrzem Anglii, a w międzyczasie kluczowe ligowe starcie z Barceloną. Trzy wielkie mecze naznaczające sezon. Dzisiaj ten pierwszy, najważniejszy, bo ewentualna wygrana zawsze podnosi morale i daje mocny zastrzyk pozytywnej energii. Los Blancos spisali się znakomicie, w bardzo dobrym stylu pokonując w Valdebebas Liverpool w pierwszym meczu ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Madrytczycy przez 90 minut kontrolowali boiskowe wydarzenia i tylko lekka chwila dekoncentracji po przerwie kosztowała ich stratę gola, ale to było wszystko, na co pozwolili ekipie Kloppa.
W pierwszej połowie Liverpool nie oddał nawet jednego strzału na bramkę Courtois, a Królewscy trafili dwukrotnie. Pierwszy zrobił to najlepszy na boisku Vinícius Júnior po świetnym 50-metrowym dograniu Kroosa, drugi Asensio wykorzystując katastrofalne błędy w obronie gości. Po zmianie stron trafił Salah, ale odpowiedź gospodarzy była szybka – trzeciego gola strzelił znów Vinícius, tym razem po zagraniu Modricia. Sytuacji było więcej, ale to i tak niezła zaliczka przed rewanżem. Wprawdzie Barcelona dwa lata temu na Anfield potrafiła roztrwonić przewagę 3-0, ale Real to nie Barcelona, a Liverpool też nie gra tak dobrze jak wtedy. Jeśli podopieczni Zidane’a zagrają z podobną determinacją jak dzisiaj, istnieje spora szansa awansu do półfinału. W sytuacji kadrowej Realu (ponad 50 kontuzji!) byłoby to niezłe osiągnięcie.
Dzisiaj widzieliśmy wielki Real – skoncentrowany, uważny w obronie i agresywny, skuteczny w ataku. Podkreślam to mocno, bowiem to rzadki widok w tym nierównym sezonie, w którym Los Blancos potrafili ograć Atlético, Barcelonę, Inter czy Liverpool, a przegrywali z rezerwami Szachtara, z trzecioligowym Alcoyano, także z ligowymi słabeuszami typu Levante, Alavés czy Cádiz. Taki to z Realu madrycki kameleon…