BUSH The Kingdom

Bush The Kingdom recenzjaBUSH
The Kingdom
2020

Czasem się zastanawiam, czy jest sens pisać o płytach, które nie wywołują mojego entuzjazmu, co więcej – nawet nie wzbudzają żadnych emocji, bo są do bólu przeciętne i nijakie. Może jednak warto, bo uchronię kogoś przed stratą godziny życia? Takie refleksje naszły mnie po wysłuchaniu nowej propozycji brytyjskiego zespołu Bush. Jak ktoś nie słyszał, to rzucę hasło „Nirvana dla ubogich” i wszystko jasne. Rzecz jasna, nie chcę ich obrażać, bo wczesne albumy z lat 90. były świetne (a największą popularność zyskały nie w Anglii, lecz w ojczyźnie Kurta Cobaina czyli w USA), ale potem moda się zmieniła, grunge odszedł do lamusa, a Bush pod wodzą gitarzysty i wokalisty Gavina Rossdale’a nieco skomercjalizował swą muzykę tracąc swój główny atut, bo od takiego nijakiego, bezpiecznego rockowego grania jest sporo bardziej wyrazistych kapel, lansujących konkretne hity, jakich londyńczykom zawsze brakowało. Grupa się rozwiązała, kilka lat później wróciła, ale problemy pozostały. Płyta dumnie nazwana The Kingdom to już czwarta propozycja po reaktywacji. Wbrew pozorom nie taka zła, jak sugeruje początek mojej recenzji. Ale do miana dobrej dużo jej brakuje. Po bezbarwnej Black And White Rainbows sprzed trzech lat to jednak na pewno krok we właściwą stronę.

Trudno powiedzieć, czego się spodziewać po tego typu formacji, grającej muzykę, która dzisiaj mało kogo rajcuje. Na hity nie ma szans. To może powrotu do źródeł zamiast nijakiej mieszanki rocka, alternatywy i popu? Rossdale i spółka chwilami taki powrót serwują, ale tych chwil jest bardzo mało. Za mało. The Kingdom to album bardzo nierówny, który przynosi sporo miałkiego grania, choć z pewnością jest mocniej, ciężej, ostrzej niż na poprzedniku. Świetnie ilustrują to single, bo wszystkie najlepsze momenty płyty wydano na małych płytach. Najpierw mocarny, pachnący U2 Bullet Holes, oparty na basowym riffie utwór jeszcze z 2019 roku, wykorzystany w filmie John Wick 3. Kapitalny numer. Potem Flowers On A Grave, który udanie otwiera zestaw. Wreszcie tytułowy The Kingdom, utrzymany w hardrockowej konwencji. To trzy prawdziwe perły w dyskografii Bush. Może nie na miarę nagrań z Sixteen Stone czy Razorblade Suitcase, ale znowu nie tak daleko od tamtych klimatów. Od biedy wymienię jeszcze wydane razem Blood RiverQuicksand, oba miażdżące niczym walec, chociaż bez jakiejś ciekawej melodii. I tyle dobrego. To 5 nagrań, czyli niemal połowa z 12, jakie zawiera album. Tragedii więc nie ma. Szału też nie. Ale czy ktoś go oczekiwał?

Brytyjska odpowiedź na Nirvanę nadal robi swoje. Kto ich lubi, będzie zadowolony. Kto nie lubi, na pewno nie zmieni zdania. Kto nie zna, raczej niech sięgnie po wymienione wyżej wczesne albumy. Ten najnowszy ma kilka niezłych momentów w starym stylu, które dają nadzieję, że warto będzie przesłuchać kolejne pozycje zespołu. Czekać nie będę, ale dam im szansę.

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: