KADAVAR The Isolation Tapes

Kadavar Isolation Tapes recenzjaKADAVAR
The Isolation Tapes
2020

Berlińskie trio Kadavar szerzej opisałem przy okazji płyty Abra Kadavar z 2013 roku, więc teraz tylko krótko przypomnę, że to grupa nawiązująca stylem do mistrzów psychodelii lat 60. i hard rocka wczesnych lat 70. Niemcy wynaleźli wehikuł czasu – w dobie cyfrowej muzyki i plastikowego rocka grają i wyglądają jak 50 lat temu. Nagrywają dość regularnie, bo od debiutu minęło zaledwie 8 lat, a wydany niedawno The Isolation Tapes to już ich 6. album studyjny (nie licząc kilku EP-ek i płyt koncertowych). Tempo zawrotne, ale to tylko dobrze, bo Kadavar trzyma poziom, a nowy krążek to bardzo szczególne i wyjątkowe wydawnictwo.

Recenzując poprzednią płytę For The Dead Travel Fast sprzed roku trochę narzekałem, że panowie stoją w miejscu, nie urozmaicają swej muzyki, nie szukają wyzwań, że sama solidność przy powtarzaniu tych samych patentów to droga donikąd. I tu z pomocą przyszła… pandemia. Wiosną świat stanął w miejscu, Kadavar nie mógł koncertować (a słynie z wybuchowych występów) i z tej stagnacji narodziły się nowe piosenki, napisane spontaniczne, stanowiące prawdziwe świadectwo obecnych czasów. Bardziej stonowane i kameralne, refleksyjne, dotyczące izolacji i duchowego rozwoju człowieka. Najlepiej obrazuje to wypełniająca pierwszą połowę albumu suita Tabula Rasa (czyli niezapisana karta, czysta tablica – pojęcie określające pierwotny stan umysłu człowieka w momencie narodzin, który dopiero dzięki doświadczeniu stopniowo zapełnia się informacjami). Zresztą tytuły poszczególnych utworów mówią same za siebie: The World Is Standing Still, Everything Is Changing , Black Spring Rising, Eternal Light (We Will Be OK).

Rozumiem te wszystkie rozterki, ale tematyka to jedno, a muzyka drugie, i tutaj już mam mieszane uczucia. Więcej tu psychodelicznych klimatów niż hard rocka. W zasadzie hard rocka nie ma w ogóle. Są leniwie snujące się piosenki – ładne, poruszające, uduchowione, lecz bardzo odległe od tego, czego szukam sięgając po Kadavar. Początek jest kapitalny – najdłuższy na płycie (co dziwne, bo trwa ledwie 6 minut) instrumental The Lonely Child tak pachnie psychodelią i wczesnym Pink Floyd, że nie sposób tego nie docenić. Idealnie wprowadza w nastrój, a następujący po nim I Fly Among The Stars jest jego pięknym rozwinięciem. Unnaturally Strange (?) daje odrobinę dynamiki, zaś (I Won’t Leave You) Rosi to już Kadavar pełną gębą. Najpierw delikatny, za chwilę drapieżny i przebojowy. Podobnie brzmi jeszcze Eternal Light (We Will Be OK) – też są gitary i potężne bębny, ale samo nagranie trochę nijakie. jednak warto je zapamiętać, bo to ostatni taki moment na płycie. Potem już jest usypiająco. The World Is Standing Still jeszcze daje radę jako ballada (skoro świat się zatrzymał, to i tempo siadło…), ale Everything Is Changing nie mogę zdzierżyć, bo takie pitu pitu to niech sobie popowe zespoliki grają, a nie rockowcy z krwi i kości. Finałowe Black Spring Rising już mniej drażni, ale też ciągnie się jak flaki z olejem. Właściwie dla mnie ten album się kończy wraz z wybrzmieniem utworu nr 5, czyli wraz z zakończeniem wspomnianej suity.

Jak to podsumować? Niejednoznacznie. Chciałem zmian to mam. Nietypowe czasy wymagają nietypowego grania. Może właśnie taka lżejsza muzyka jest odpowiednim panaceum na te mroczne czasy? The Isolation Tapes to bardzo piękny album. Aż za piękny. Zupełnie nieprzystający do twórczości Kadavar. Moim zdaniem Berlińczycy trochę przekombinowali i dopiero kolejne wydawnictwa pokażą, czy takie pastelowe plamy dźwiękowe i popowe melodie to tylko wypadek przy pracy, czy trwała tendencja. Liczę na to pierwsze i powrót do hardrockowej estetyki.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: