BON JOVI 2020

Bon Jovi 2020 recenzjaBON JOVI
2020
2020

Z moich recenzji poprzednich albumów Bon Jovi jasno wynika, że – delikatnie mówiąc, nie jestem fanem zespołu. Pamiętam Slippery When Wet i to, co robił w latach 80., ale hair metal już dawno odszedł do lamusa i wypada to zauważyć, a  w ostatniej dekadzie panowie grają do kotleta i nudzą niemiłosiernie. Jakby nie bardzo wiedzieli, co dalej – podobnie zresztą zatytułowali jeden z albumów. Było w tym trochę wygładzonego plastikowego rocka, trochę popu, dużo country. Jak to się mówi: ni pies, ni wydra. Zero konkretów, wyłącznie miałkie melodie i bezbarwne ballady. Nawet nie bardzo miałem ochotę sięgnąć po najnowszy krążek grupy, w sumie już 15. studyjne wydawnictwo zatytułowane 2020, będące komentarzem do sytuacji politycznej i wyborów w USA (jest więc o pandemii, o strzelaninie w Ohio, o George’u Floydzie, itd.). Akurat poglądy Jona Bon Jovi mnie nie interesują, więc zostawię na boku treść piosenek. Facet chce być drugim Springsteenem – jego prawo. Nie jest i nie będzie, bo ma za sobą określony image i nawet zadumana mina na okładce mu nie pomoże. Bardziej mnie kręci to, że wreszcie sama muzyka jest ciekawsza. Szału może nie ma, ale wielkiego wstydu też nie, a to już coś. Nadal jest błaho, ale jakby mniej. Mniej tu topornych melodii, mniej koszmarnych chórków, a ballady nie są tak tandetne jak na kilku poprzednich krążkach. Da się tego wysłuchać, choć bez wielkiej przyjemności.

O dziwo to właśnie pozbawione stadionowych refrenów ballady są najmocniejszym punktem płyty. Pal licho teksty – American Reckoning to po prostu dobra piosenka i nie dlatego, że zaczyna się od słów „Ameryka stoi w ogniu” i traktuje o ruchu Black Lives Matter. Podobnie Lower The Flag z intrygującą melodeklamacją w finale, znów o ważnych sprawach, ale muzycznie całkiem OK. Blood On The Water zaczyna się gitarą jakby żywcem wyjętą z klasyka Pink Floyd i chociaż potem jest już mniej ciekawie, utwór też można zapisać po stronie plusów. Brothers In Arms nawiązuje do najpiękniejszej piosenki Dire Straits – ale tylko tytułem, bo to raczej skoczny (i nieco nudnawy) kawałek. Nawiązań do klasyków jest więcej w samym tekście, ale hitu z tego nie będzie – melodia monotonna i nijaka, refrenu brak. W zasadzie z tych rockowych (czy pop-rockowych), dynamiczniejszych nagrań warto wymienić tylko otwierające zestaw rytmiczne Limitless. Był to zresztą drugi singel promujący album (o pierwszym Unbroken nie wspominam, bo piosenka żadna, nic tam się nie dzieje mimo 6 minut trwania). Też brak fajnego refrenu, ale to takie typowe Bon Jovi rodem z lat 80. Do What You Can już mocno zalatuje tandetą, podobnie Beautiful Drag.

Ostatecznie nie dam wysokiej oceny ani nie napiszę, że 2020 to dobry album. Nie. Nie jest dobry, ale ciut lepszy od This House Is Not For Sale czy What About Now, a to dobry prognostyk. Nadal mnie nie rusza ten zespół – ani egzaltowany śpiew lidera, ani poruszane przez niego tematy. Czekam na dobre rockowe hity, ale czekam już ze dwadzieścia lat, więc mała szansa, że jeszcze je usłyszę. Cóż, zawsze można wrócić do It’s My Life czy Livin’ On A Prayer…

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: