FISH
Weltschmerz
2020
Fish (oryginalnie Derek William Dick) to szkocki kompozytor, autor tekstów i wokalista, który czarował głosem na wczesnych, tych najsłynniejszych płytach zespołu Marillion w latach 80. (grupy, która stała się prekursorem stylu rockiem neoprogresywnym), a potem rozpoczął karierę solową i… czarował nieco mniej. W Polsce jest bardzo lubiany i często ją odwiedza, również planuje serię występów z nowym materiałem, który właśnie ukazał się na podwójnym albumie zatytułowanym Weltschmerz. Solowa dyskografia Fisha to zaledwie 10, a teraz już 11 krążków (tych studyjnych, bo oprócz tego była niezliczona ilość płyt koncertowych) – niewiele, jak na trzy dekady śpiewania. Poprzedni, całkiem udany A Feast of Consequences ukazał się 7 lat temu. Szmat czasu. Ale Fish to artysta, który nagrywa tylko wtedy, gdy ma coś do przekazania. Nie goni za modą, nie lansuje hitów, nie jest wybitnym wokalistą i bardziej zwraca uwagę na warstwę liryczną niż samą muzykę. Taki trochę Dylan, tylko bardziej współczesny. Weltschmerz czyli po naszemu Ból istnienia ma być jego pożegnalnym studyjnym wydawnictwem, i już przez pryzmat tego faktu będzie zapewne oceniony bardzo wysoko. Bo Fish całą karierą zasłużył sobie na szacunek. Również decyzja o zakończeniu kariery dowodzi jego klasy – trzeba wiedzieć, kiedy przestać, by nie stać się własną karykaturą. Ten sympatyczny, niemal dwumetrowy Szkot nie chce odcinać kuponów od sławy, jak wielu kolegów po fachu. Chce odejść na własnych warunkach i wtedy, gdy jeszcze potrafi stanąć na wysokości zadania. Stanął więc po raz ostatni.
Teraz do rzeczy, bo mamy do omówienia prawie półtorej godziny muzyki. Tylko… nie za bardzo jest o czym mówić. Nie chcę być okrutny, bo to pożegnalny album, do tego podwójny, a Fisha zwyczajnie lubię – to swojski chłop, taki do bitki i do wypitki, ale nie będę też owijał w bawełnę. Weltschmerz nie ma mocy i różnorodności poprzednika, jest lekko nudnawy, a na pierwszy plan wysuwają się teksty (czego nie cierpię, bo to nie tomik poezji, tylko płyta z muzyką, i to muzyka zawsze mnie bardziej interesuje niż poruszana tematyka). Nic dziwnego – Fish to przede wszystkim tekściarz i poeta, słowo jest jego najmocniejszym orężem, sam wszystko pisze i nie śpiewa o rzeczach błahych. Zresztą sam tytuł płyty już wiele sugeruje. Ból istnienia? Do tego po niemiecku? Ale taki ból i uczucie przygnębienia może człowieka ogarnąć, gdy patrzy na dzisiejszy świat, gdy włącza wiadomości i widzi, co się dzieje wokół. I nie chodzi tylko o pandemię czy narastające napięcia społeczne. Najlepiej wyjaśni to sam autor: „Weltschmerz to ból świata, zaniepokojenie jednostki stanem otaczającego nas świata. To niemieckie słowo, które znam od dawna i uwielbiam je. Podoba mi się jego brzmienie, tak jak całego języka niemieckiego. (…) Album od początku miał być wypełniony szpilkami skierowanymi w stronę świata, a nietrudno było takowe znaleźć. Społeczeństwo dopadła niespotykana seria nieszczęść: Donald Trump, globalne ocieplenie, zmiany klimatyczne. (…) Nie chciałem zajmować się polityką, to bzdura, to było przerabiane już wiele razy, to pusty frazes. Tym razem chciałem zająć się historiami prawdziwych ludzi i na nich skupiam się najbardziej. (…) Weltschmerz opowiada o bólu, który potrafię odczuwać, który potrafię dostrzec i opowiedzieć o nim. Wyczuwam beznadzieję i frustrację. To są te sytuacje, gdy oglądasz telewizję i słyszysz o tym, że ludzie w Jemenie są bombardowani przez amerykańskie i brytyjskie samoloty zaopatrywane przez firmy, które zarabiają na tym mnóstwo kasy, produkując broń w Rosji i Chinach, a potem jakiś dupek w reklamie prosi o wspieranie rodzin w Jemenie. Dlaczego proszą nas o dawanie pieniędzy na uchodźców, skoro brytyjska firma zarabia miliony na broni służącej do bombardowania tych ludzi. To jest Weltschmerz, to jest ta mentalna dezorientacja, która pojawia się, gdy próbujesz zrozumieć ten świat. (…) Jest tu piosenka o samobójstwie, piosenka o depresji, jest też piosenka o relacji, w której ludzie wracają do siebie, utwory o problemach ze zdrowiem, demencji, alkoholizmie. Ale znajduje się też chociażby 16-minutowy utwór o emigrantach z Syrii. To naprawdę trudne, niekiedy wręcz bardzo mroczne tematy, ale wyzwaniem, które sobie postawiłem, było stworzenie z nich czegoś pięknego.”
Trochę szkoda, że muzyka nie dostaje poziomem do warstwy lirycznej. Nie, tragedii żadnej nie ma, to klasyczny Fish, jakiego znamy i lubimy. Tylko poprzednimi dwoma krążkami ustawił sobie poprzeczkę na tyle wysoko, że tym razem nie doskoczył. Dominują melodeklamacje zamiast śpiewu na tle monotonnego podkładu, co przeszkadza zwłaszcza w trzech najdłuższych kompozycjach (16, 14 i 11 minut) – żadna nie oferuje niczego na tyle interesującego, by usprawiedliwić czas ich trwania. Ale całość zaczyna się obiecująco – od utworu Grace Of God, który ubarwia wokal Doris Brendel. Delikatny początek ładnie wprowadza w nastrój albumu, a po akustycznym przełamaniu w środkowej części mamy mocniejsze akcenty i podniosły finał. Po tym następuje najbardziej przebojowy utwór Man With A Stick, wydany wcześniej na EP-ce i singlu pilotującym wydawnictwo, a tytułowy patyk to nic innego, jak stały element życia człowieka – zabawka dla dziecka, broń i symbol władzy dorosłego, a także podpora dla starców. A potem już nie bardzo jest co chwalić (ewentualnie wzruszającą fortepianową balladę Garden Of Remembrance). Nijakie, bezbarwne granie jako podkład do ważnych tekstów. Oczywiście jest mnogość instrumentów – folkowe piszczałki, akordeon, nawet saksofon, na którym gra David Jackson z Van der Graaf Generator, ale melodii dobrych brakuje, podobnie jak zaskoczeń, zmienności nastrojów, czegoś, co wybudzi zasypiającego słuchacza i przykuje uwagę na dłużej. Nawet te wspomniane kolosy ciągną się w nieskończoność, choć oczywiście uroku nie można im odmówić. Ozdobiony leniwym saksofonem Little Man What Now? jest ponury i mroczny, z kolei 16-minutowy Rose Of Damascus ma swoje dobre momenty, głównie w urozmaiconej smyczkami i dęciakami partii środkowej, gdzie w tle łagodnie łka gitara, oraz w samym finale. Ale to ciągle za mało na przyzwoitą ocenę. A może po prostu nie powinienem był wcześniej słuchać dwóch poprzednich płyt. Ale zawsze tak robię – dla przypomnienia, by odnieść nowe dzieło do tych starszych…
Derek William Dick żegna się ze słuchaczami z klasą. Albumem pełnym wspaniałych poruszających tekstów, oraz może nieco mniej poruszającej muzyki, ale nie można mieć wszystkiego. Tak czy inaczej warto odnotować, że znika z rynku wnikliwy obserwator i bardzo sympatyczny wokalista, który swego czasu odegrał ważną rolę dla rozwoju progresywnego rocka. Może i wytrzyma poza mikrofonem (chociaż nie założyłbym się), ale jego refleksje na pewno znajdą inną formę dotarcia do ludzi. Tomiki wierszy, książka, media społecznościowe? Kto wie…
Powodzenia Fish.
Komentarze do: “FISH Weltschmerz”-
Snake
(14 października 2020 - 21:35)Album niby mało ciekawy ale recenzja długa. I bardzo dobrze ?.
Ciekawie Pan pisze. Można by coś na jakimś portalu z muzyką rockową wrzucić. Szerokie grono fanów takich klimatów potrzebuje takich tekstów. Panie Waldku, Pan się nie boi ?