SONS OF APOLLO MMXX

Sons Of Apollo MMXX recenzjaSONS OF APOLLO
MMXX
2020

Sons Of Apollo to powstała w 2017 roku amerykańska supergrupa, której filarem jest Mike Portnoy, znany głównie z Dream Theater, lecz także Transatlantic, Spock’s Beard, Adrenaline Mob czy Winery Dogs. Nienawidzę hasła supergrupa, bo jest zwykle nadużywane, (wystarczy mieć w składzie byłych, nawet mało znanych muzyków innych grup, by od razu być „super”?), często są to tylko poboczne projekty członków innych formacji, ale w tym przypadku mniejsza o nazwę, bo sama muzyka jest super i to wystarczy. Przyznaję bez bicia, że jakoś przespałem debiut tego zespołu (a był absolutnie znakomity), dlatego szybko nadrabiam tę zaległość pisząc kilka słów o nowej płycie zatytułowanej MMXX (czyli po prostu: 2020, to jedno z pierwszych wydawnictw roku, stąd tytuł), będącej jego udaną kontynuacją.

Tym razem zacznę od tyłu – album ma jedną wadę: ukazał się jako drugi, więc pozbawiony jest elementu zaskoczenia i świeżości, jaką oferował Psychotic Symphony trzy lata temu. Oczywiście i wtedy chłopaki Ameryki nie odkryli, bo to w końcu tylko (lub aż) solidna dawka nowoczesnego progresywnego metalu zagrana przez fachowców w swoim rzemiośle, z dopieszczonymi solówkami, dobrymi melodiami i odpowiednim balansem między artyzmem a komercją. Nie tylko znakomity warsztat, ale przede wszystkim ciekawe kompozycje stanowiły o sile wydawnictwa: lśniąca wszystkimi barwami tęczy 11-minutowa suita God Of The Sun, bardzo purpurowa Divine Addiction, do tego kilka przebojowych, nieprzekombinowanych numerów z solowymi popisami muzyków, a w finale instrumentalny majstersztyk o patetycznym tytule Opus Maximus. Minęły trzy lata, panowie zagrali sporo koncertów, dotarli i zgrali się jeszcze bardziej, a dowodem na to jest nowy krążek, będący lustrzanym odbiciem debiutu. Nie umiem jednoznacznie stwierdzić, który jest lepszy, ale jednego jestem pewien: Portnoy nagrywa teraz rzeczy znacznie ciekawsze niż jego macierzysta kapela.

Na MMXX przede wszystkim jest zdecydowanie ostrzej. Słychać to już w otwierającym całość Goodbye Divinity, gdzie po monumentalnym intro Ron „Bumblefoot” Thal atakuje nas mocarnym riffem, a potem dokłada efektowną solówkę (to akurat domena wszystkich nagrań, bo popisy instrumentalistów są równie ważne co same melodie). A to wcale nie najmocniejszy kawałek w zestawie, bo taki Asphyxiation trzyma za gardło od samego początku. Mnie najbardziej podchodzi Resurrection Day, jednak nie umiem wytłumaczyć dlaczego. Tu nie ma nagrań łatwo wpadających w ucho, chociaż każde ma hitowy potencjał. Lecz najpierw trzeba się do nich przyzwyczaić, by tę siłę docenić. Nie jest to w żadnym wypadku monotonne metalowe łojenie, dużo tu różnorodności, są zmiany tempa i nastroju. Wither To Black pachnie Purplami, Desolate July to ballada, która z czasem nabiera mocy, zaś 9-minutowy King Of Delusion udanie miesza to wszystko w jednym kotle – od klawiszowego intro Dereka Sheriniana, po sabbathowy ciężar w dalszej części nagrania i gitarowe wariacje w finale. Na sam koniec zostawiono 16-minutowy epicki kolos New World Today. Przyznam, że mam tu mieszane uczucia. To z założenia magnum opus albumu, ale ciągnie się niemiłosiernie i tu chyba chłopaki nieco przedobrzyli. Nijaka melodia nie wciąga i dopiero w drugiej części można docenić kunszt twórców, a sama końcówka (gdy wybrzmiewa część instrumentalna) wynagradza wcześniejsze męczarnie. Dodam jeszcze, że bardzo mocny wokal Jeffa Scotta Soto idealnie pasuje do utworów, całość jest wzorowo wyprodukowana (to zasługa Portnoya i Sheriniana) i brzmi perfekcyjnie.

Jak to podsumować? Ano tak, że koniecznie trzeba poznać muzykę Sons Of Apollo i warto sięgnąć po oba krążki, bo na obu sporo świetnego rockowego grania na najwyższym poziomie. Nie wszystko się udało, ale na pewno tę grupę zapisuję po stronie plusów i z przyjemnością poczekam na jej kolejne propozycje. Chyba że Portnoy znów wymyśli coś nowego.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: