AXEL RUDI PELL
Sign Of The Times
2020
Istnieją muzycy, na których zawsze można liczyć. Chociaż grają od lat to samo i tak samo, robią to na tyle dobrze, że słuchanie ich kolejnych płyt sprawia autentyczną frajdę. Dobrym przykładem jest tu Axel Rudi Pell, były gitarzysta zespołu Steeler (tego niemieckiego, nie mylić z amerykańską grupą, w której grał Yngwie Malmsteen), od trzech dekad nagrywający pod własnym nazwiskiem. Niezbyt znany w Polsce, lecz w Niemczech ma status kultowy i dzieje się tak nie bez przyczyny. Ten niezwykle uzdolniony muzyk regularnie co dwa lata serwuje przyzwoite, utrzymane na dobrym poziomie albumy, wypełnione rockowymi utworami z chwytliwymi refrenami i dużą dawką klasycznych solówek gitarowych w stylu Ritchiego Blackmore’a. Tylko tyle i aż tyle. Czy jednak sama rzemieślnicza solidność wystarczy, jeśli nagraniom brakuje błysku geniuszu? Nie do końca, bo taka powtarzalność i schematyzm na dłuższą metę są nudne (czasem dziwię się, że po wydaniu niemal 20 albumów Axel nadal jest w stanie rozróżnić swoje utwory…), ale po pierwsze nigdy nie słuchamy wszystkich płyt naraz, a co dwa lata taka dawka solidnego rzemiosła wspartego świetną techniką nikomu nie zaszkodzi, a po drugie gitarzysta ma pewien atut, który czyni go może nie wyjątkowym, ale na pewno godnym uwagi. Otóż pośród tych prostych i na ogół krótkich piosenek zawsze przemyca dłuższe kompozycje, trwające 9-10 minut, w których ma więcej możliwości wykazania się swoim kunsztem, i to właśnie te nagrania rajcują najbardziej. Plus jeszcze dobrze zagrane covery rockowych klasyków (ale ostatni taki cover był na płycie Game Of Sins z 2016 roku – na poprzedniej już nic nie było, na nowej też nie ma).
Ten nieco przydługi wstęp (chyba dłuższy niż reszta recenzji…) był niezbędny, bo w zasadzie o nowej muzyce nie można wiele ciekawego napisać. Jest identyczna jak dwa lata wcześniej, czy cztery lata wcześniej, czy sześć… Mamy więc obowiązkowe intro, dynamiczne i szybkie utwory Gunfire (promował wydawnictwo na singlu) i The End Of The Line oraz bardziej radiowe, nieco lżejsze Bad Reputation i Waiting For Your Call, jest obowiązkowa ballada As Blind As A Fool Can Be, a rozbudowane kolosy reprezentuje tytułowy Sign Of The Times. Niestety jest tylko jeden i trwa zaledwie 7 minut – to spore rozczarowanie względem poprzednich krążków, choć sam utwór niczego sobie. Album zamyka majestatyczny, sunący niczym walec Into The Fire – mój absolutny faworyt w tym zestawie. Całości dopełniają gitarowe popisy mistrza (cała masa efektownych solówek), doskonałe wokale Johnny’ego Gioeliego (jednego z lepszych wokalistów kontynuujących tradycje nieodżałowanego Dio) i nienaganna produkcja. Czyli standard.
Jak to wszystko ocenić? Ano tradycyjnie na trzy gwiazdki, bo jest nieźle, ale do zachwytu daleko. Dużo bardziej podobał mi się poprzedni album Knights Call z 2018 roku, bardziej przebojowy i zawierający dwie epickie kompozycje (The Crusaders Of Doom i Tower Of Babylon), jakich tu próżno szukać. Niemniej to ciągle przyzwoicie wykonana porcja melodyjnego metalu, a ta drobna obniżka formy zapewne przez wielu nawet nie zostanie zauważona.