SEPULTURA Quadra

Sepultura Quadra recenzjaSEPULTURA
Quadra
2020

Pisać? Nie pisać? No chyba na rockowym blogu wypada coś napisać o nowym albumie Sepultury. Nigdy nie byłem fanem brazylijskiej grupy, jako że nie przepadam za thrash metalem, ale ponieważ w 2017 roku mnie panowie pozytywnie zaskoczyli dość melodyjnym albumem Machine Messiah, trzeba było dać szansę nowemu wydawnictwu, które już wielu okrzyknęło najlepszą płytą od lat i powrotem do źródeł. Od razu powiem, że nie wchodzę w dyskusje na temat, czy po odejściu współzałożyciela i lidera zespołu, twórcy całego materiału, gitarzysty i wokalisty Maxa Cavalera w 1996 roku, Sepultura to nadal Sepultura – pisałem o tym szerzej recenzując poprzedni krążek. Każdy ma swoje racje, lecz skoro chłopaki już ponad 20 lat z sukcesem działają i nagrywają bez niego, to chyba jednak trzeba uznać, że ludzie zaakceptowali przywództwo Andreasa Kissera. W końcu liczy się muzyka, a na tę raczej trudno narzekać. Również w przypadku nowej płyty Quadra.

Album jest podzielony na 4 części, z których każda jest nieco inna. Pierwsze trzy nagrania (Isolation, Means To An End, Last Time) to ostra nawalanka w starym, klasycznym stylu (niech Was nie zwiedzie patetyczne, chóralne intro), i to zdecydowanie nie moje klimaty. Doceniam klasę muzyków, nawet podziwiam, ale dla mnie muzyka rockowa to nie wyścig i dziękuję za takie granie. Jednak te trzy utwory wydano na singlach promujących wydawnictwo, więc przekaz jest jasny – muzycy chcą, by właśnie tak postrzegać Sepulturę AD 2020, jako grupę serwującą agresywny, thrashowy czad. Na szczęście kolejne nagrania poza wściekłym łojeniem przynoszą odrobinę melodii – tutaj zaskakuje plemienny wstęp do Capital Enslavement, podobać się mogą karabinowe serie w Ali, a refren Raging Void można uznać za chwytliwy (jak na Sepulturę oczywiście). Tak oto wkraczamy w trzecią, eksperymentalną część albumu, której bliżej do rocka progresywnego niż thrashu. Akustyczny wstęp i epickie chóry rozświetlają Guardians Of Earth, z kolei instrumentalny The Pentagram to prawdziwy popis muzyków – czego tu nie ma… Dream Theater by się nie powstydził… To już nie thrash, ale ostry rock jak najbardziej. Ostatnią część otwiera tytułowa Quadra, akustyczna miniaturka dająca chwilę wytchnienia po wcześniejszych łamańcach, zaś Agony Of Defeat to ten moment, na który warto było czekać przez 40 minut. Mocny, rockowy, klasycznie zbudowany rockowy utwór z dobrą melodią i przyprawiającymi o ciarki chórami. Nie zepsuje tego nawet zakrzyczana przez Derricka Greena końcówka. Z kolei nagranie Fear; Pain; Chaos; Suffering z gościnnym udziałem Emmily Baretto, której łagodny śpiew jest dobrą przeciwwagą dla Greena, to już pełne ukojenie godne finału tej zacnej płyty.

Quadra to po portugalsku epoka (Kisser: „Wszyscy pochodzimy z różnych Quadras. Krajów, narodów z granicami i tradycjami; kultur, religii, praw, edukacji i ustanowionych zasad, gdzie toczy się życie” ). Czy muzycy z Belo Horizonte naznaczą epokę tą płytą? Nie sądzę, ale panowie znów wykonali kawał dobrej roboty. To krążek na poziomie Machine Messiah, może nawet ciut lepszy, bardziej przemyślany. Nie umiałbym wybrać. O dziwo trudno powiedzieć, że brak tu spójności, bo mroczny klimat wszystkich nagrań oraz sama konstrukcja albumu z dynamicznym początkiem i lżejszymi utworami na końcu sprawia, że ani na moment nie mamy wątpliwości, kto gra. Na obu jest sporo różnorodnej współczesnej muzyki rockowej, od typowych thrashowych petard po zwykłe metalowe wywijasy, z dużą ilością imponujących riffów Andreasa Kissera i maestrią techniczną Eloya Casagrande na perkusji. Współpraca tego duetu potrafiłaby zawstydzić wielu kolegów po fachu.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: