QUEENSRŸCHE
The Verdict
2019
Queensrÿche to zespół bardzo zasłużony dla metalu progresywnego, ponieważ jednak na przestrzeni niemal 40 lat działalności chłopaki mieli wzloty i upadki, a tych drugich niestety więcej, dlatego dzisiaj mało kto pamięta tę nazwę. A jeśli już, to poza Operation: Mindcrime i ewentualnie Empire trudno byłoby mu wymienić ich dobre albumy. Wrócili z niebytu dopiero 5 lat temu za sprawą niezłej płyty Condition Hüman, a w 2019 roku przygotowali kolejne wydawnictwo zatytułowane The Verdict. Jeśli kogoś interesują perypetie kadrowe zespołu, odsyłam do recenzji wspomnianej płyty z 2015 roku. Nie będę do tego wracał, ważne, że Geoff Tate jest już tylko legendą, bo prawa do nazwy Queensrÿche sąd przyznał ostatecznie pozostałym muzykom, dla których The Verdict to już trzeci krążek nagrany z nowym wokalistą Toddem La Torre (który tu dodatkowo gra na perkusji zastępując Scotta Rockenfielda, który z racji urodzin syna wziął bezterminowy urlop). A że pan śpiewa znakomicie, nikt już chyba nie tęskni za Geoffem Tate.
„The Verdict to najbardziej metalowy, a zarazem najbardziej progresywnie brzmiący album Queensryche od dłuższego czasu”, powiedział gitarzysta Michael „Whip” Wilton. „Utwory na nowej płycie wydają się bardziej rozpędzone, pojawia się więcej progresywnych pierwiastków, nietypowego metrum. Nie zabrakło też fajnego, bardziej nawiedzonego, przerażającego grania. Progresywnych elementów jest z pewnością więcej.”, dodał frontman grupy. No to już w zasadzie wszystko wiemy…
To „rozpędzenie” formacja z Seattle serwuje od razu w pierwszym utworze Blood Of The Levant, jednym z trzech promujących album na małych płytkach (wśród pustynnych ruin nakręcono do niego teledysk). Bardzo trafny wybór na początek – melodyjny heavymetalowy riff i dobre tempo zwiastują rockową ucztę, a drugi kawałek Man The Machine jeszcze to tempo podkręca. To nagranie zwiastowało album na pierwszym singlu. Kapitalne otwarcie. Pełen basowych wygibasów Light-Years utrzymany jest w średnim tempie i też ma teledysk, z kolei Inside Out wprowadza orientalizmy, lecz to niezbyt konkretny utwór. Takie też tu są, zresztą brak wyrazistości nagrań od zawsze był problemem Amerykanów. Lepiej jest w dynamicznym Propaganda Fashion, po którym następuje Dark Reverie – kolejny singel, tym razem bardzo piosenkowy, wręcz pop-rockowy (czytaj: nuuudny). Moc wraca wraz z najdłuższym w zestawie, 6-minutowym Bent. To taki typowy Queensrÿche z lat 90., przebojowy, z rozbudowanymi popisami instrumentalistów, i ten poziom jest utrzymany już do końca. Inner Unrest i Lounder The Conscience może nie porywają melodią, ale sporo się w nich dzieje w warstwie instrumentalnej (solówki, zmiany tempa, różnego rodzaju odgłosy). To chyba to „nawiedzone, przerażające granie”, o jakim mówił Todd. Na koniec zostawiono Portrait – wolny, mroczny utwór z efektownymi partiami basu Eddiego Jacksona.
„Werdykt” może być tylko jeden – to całkiem przyjemna płyta, solidna porcja współczesnego metalu z nawiązaniami do klasycznych dzieł zespołu i licznymi elementami progresywnymi podnoszącymi nagrania do rangi sztuki. Zabrzmiało patetycznie? Nie szkodzi, tak właśnie jest. To krążek co najmniej na poziomie poprzednika, a nawet ciut lepszy, bardziej spójny i bardziej konkretny. Tylko dlaczego panowie kazali na niego czekać aż cztery lata?