MADONNA Madame X

Madonna Madame X recenzjaMADONNA
Madame X
2019

Madonna – imię, które mówi wszystko. Nie da się ukryć, że przełamująca bariery obyczajowe i budząca kontrowersje ikona popkultury ciężko zapracowała na swój sukces komercyjny i zaszczytne miano królowej popu. Można ją lubić lub nie, ale trzeba docenić i szanować, co wcale nie oznacza bezkrytycznej akceptacji wszystkiego co robi. A robi rzeczy bardzo różne, bo mimo sporej liczby hitów moim zdaniem tylko dwa jej albumy przetrwały próbę czasu – pełen świetnych piosenek Ray Of Light z 1998 roku i 7 lat młodszy, przemyślany w najdrobniejszym szczególe Confessions On A Dance Floor, który z powodzeniem wskrzesił erę disco. Jej kolejne płyty przeszły bez echa i raczej podobny los czeka najnowsze dzieło zatytułowane Madame X. Przyznam, że po ostatnich wpadkach nie liczyłem na nic wielkiego, ale nie spodziewałem się krążka bez jednej godnej uwagi piosenki. To zmarnowana godzina życia, godzina rozmemłanej, bezbarwnej muzyki. Madonna chciała być trendy. Nie wyszło.

Nawet trudno napisać, co jest nie tak. Najprościej: wszystko. Nic tu do siebie nie pasuje, to gatunkowy miszmasz klubowych beatów z Nowego Jorku, muzyki portugalskiej, afrykańskiej oraz latynoamerykańskiej, teksty w trzech językach (raz ostre politycznie, innym razem infantylne, ale mniejsza z tym, bo oceniam muzykę nie słowa), cała masa zaproszonych gości, w efekcie mamy artystyczny bałagan i żadnej kompozycji, którą można zanucić, zapamiętać, a to zawsze było siłą Madonny – proste chwytliwe piosenki, od których trudno się uwolnić. Nigdy nie była stonowana i delikatna, wchodząc z buta wywalała drzwi, tak było z Like A Prayer, Like A Virgin czy Hung Up, gdy przywróciła światu modę na Abbę. A teraz co mamy śpiewać – mdławe reggae z drażniącym vocoderem zatytułowane Future, którym miała podbić Eurowizję, ale całkowicie poległa? Czy może równie nijakie single MedellinCrave? W pierwszej bryluje urodzony w Medellin (!) kolumbijski model, projektant i rzecz jasna wokalista Juan Luis Londoño Arias znany jako Maluma (jest też z nim drugi utwór, jeszcze gorszy Bitch I’m Loca), w drugiej amerykański raper Swae Lee.

Jeśli na siłę poszukać, to coś się nawet znajdzie, ale to i tak będą piosenki co najwyżej znośne. God Control to przytłumione disco w dawnym stylu wczesnej Madonny – zanucić się nie da, bo nie ma nośnego refrenu, ale jest chociaż rytm i fajne chórki. I nikt nie rapuje. Podobny klimat ma I Dont Search I Find – na wielu albumach byłby odrzutem, tutaj wybija się ponad przeciętność. Wreszcie jedyna kolaboracja, która jako tako daje radę to Faz Gostoso z niejaką Anittą z Brazylii – połączenie R&B z muzyką latynoską sprawdzi się w klubach, i chyba tylko tam. O reszcie nie będę wspominał, bo nie ma o czym. Chyba że o Dark Ballet – ładnej balladzie, która w drugiej minucie przybiera formę karykatury, zmienia się melodia, ni stąd ni zowąd pojawia się cytat z Dziadka do orzechów Czajkowskiego, do tego znów koszmarny vocoder. Ten niewypał to doskonały obraz niespójności całego albumu, jego przekombinowania, przeprodukowania, wokali podrasowanych auto-tune’em. Większość utworów pozbawiona jest klasy, stylu i przede wszystkim wyrazistości. Tu nie pomogą puste PR-owskie gadki o Lizbonie i jej magicznej aurze (autorka przeniosła się tu dwa lata temu, gdy jej syn dostał się do szkółki piłkarskiej miejscowej Benfiki), inspiracjach wieloma kulturami („odnalazłam tu swoje plemię i magiczną grupę wspaniałych muzyków, którzy wzmocnili moją wiarę w fakt, że muzyka łączy nas wszystkich i jest duszą wszechświata”), bo tak naprawdę mimo ładnego opakowania w środku wieje pustką. U kogoś innego to by przeszło, ale od Madonny mamy prawo wymagać więcej. To chaotyczny zlepek różnorodnych brzmień i chyba najsłabszy krążek królowej popu. Ale przecież to już nie Madonna. To Madame X.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: