LENNY KRAVITZ Raise Vibration

LENNY KRAVITZ
Raise Vibration
2018

Lenny Kravitz to prawdziwy człowiek orkiestra. Amerykański muzyk, kompozytor, wokalista, autor tekstów, producent muzyczny, aranżer, aktor, nie wiem co jeszcze. Sam pisze piosenki, śpiewa je, nagrywa, realizuje, produkuje, sam gra na większości instrumentów. Początkowo porównywano go do Hendrixa, ale to nie ten kaliber. 54-letni nowojorczyk ma wyjątkowy talent do pisania chwytliwych piosenek z pogranicza rocka, soulu, funku i r’n’b. Obdarzony seksapilem Kravitz zawojował MTV na początku lat 90. lansując kilka pamiętnych przebojów i regularnie co dwa, potem co trzy lata wydając niezłe, lecz bardzo nierówne płyty. Nie bez kozery jego największym sukcesem komercyjnym jest kompilacja Greatest Hits. Ostatnio trochę się rozleniwił i po znakomitym albumie Strut na swą nową muzykę kazał czekać aż cztery lata. Czy było warto? Oczywiście, że tak. Płytą Raise Vibration nowych fanów raczej nie pozyska, ale tych starych z pewnością zadowoli. W pewnym sensie ja się do nich zaliczam. Może słowo fan nie jest tu właściwe, ale zawsze miałem słabość do Kravitza i jego melodii.

Raise Vibration jest zupełnie inny album niż Strut. Spokojniejszy, bardziej rozbujany, chwilami niestety nudnawy, ale o tej nierówności poziomu nagrań już wcześniej wspominałem. Dla mnie za mało tu czystego rocka, dynamicznych kawałków, przy których kapcie spadają z nóg, ale nie brakuje dobrych piosenek, przystępnych dla przeciętnego słuchacza, a te zawsze były największą siłą Kravitza. Chociaż więc doceniam funkowo-soulowe odjazdy w kierunku Michaela Jacksona (w jednym z utworów wykorzystano nawet kawałki wokaliz króla popu), stylowe dęciaki i inne przeszkadzajki, jednak wołałbym, by maestro chwycił gitarę i dał czadu. Taki jest utwór tytułowy, i nie chodzi o samo tempo, bo to jest średnie i do tego nagranie rozkręca się niemal dwie minuty, ale jego rockowy ciężar czuć w każdym momencie, i w ostrych riffach, i w szorstkim wokalu, i wreszcie w zaskakującym gospelowym finale. Także otwierające krążek We Can Get It All Together ma hardrockowe korzenie i przypomina stare klasyki Kravitza. Nic specjalnego, ale raduje uszy. Jeszcze lepiej wypada Low – wydany na singlu utwór promował nowy krążek. Pulsujący funkowo-soulowy rytm, kapitalny bas, świetny refren, wszystko to składa się na jedną z najlepszych piosenek w dorobku artysty. Na przeciwległym biegunie stoi Who Really Are The Monsters?, niepokojąca brzmieniowo mieszkanka muzyki klubowej i electro z przesterowanym głosem Lenny’ego, który w refrenie powtarza: „wojna się nie skończy dopóki nie przestaniemy zrzucać bomb”. Zaraz po tym bardzo emocjonalne wyznanie w przepięknej rockowej balladzie Johnny Cash. Słowa „obejmij mnie jak Johnny Cash” nawiązują do zmarłej na raka matki artysty. Kravitz dowiedział się o tym w obecności króla country, który bez słowa go przytulił. Jest tu jeszcze kilka ballad, zwłaszcza na końcu albumu, ale kompletnie bezbarwnych i już o nich zapomniałem. Wymienić warto jeszcze tylko dwa utwory, ale z zupełnie odmiennych powodów. Soulowy It’s Enough trwa 8 minut i wcale się nie dłuży. Przeciwnie – wbrew tytułowi nawet po wybrzmieniu trudno mieć dosyć pulsującego basu i transowej melodii (o zaangażowanym politycznie tekście nie piszę, bo to melodia nadaje klimat i „robi” ten utwór wraz ze wszelkimi elementami jak trąbka, klawisze, delikatna perkusja, nastrojowy wokal). Takie cudeńko. Zaraz po nim klimat rozwala popowa sieczka pod nazwą 5 More Days 'Til Summer. Nie powiem, jest w tym spory potencjał na radiowy przebój, ale na litość boską – nie w tym momencie! I nie Lenny Kravitz! Mógł oddać tę piosenkę, niech ją nagra Lady Gaga czy ktoś w tym stylu, bo tu zupełnie nie pasuje.

Lenny nieco przekombinował, rozstrzał stylistyczny na Raise Vibration jest stanowczo zbyt duży. Jednak nawet jeśli druga połowa płyty działa jak środek nasenny, te kilka wymienionych kompozycji wystarczy, by dać jej niezłą ocenę. Kravitz zawsze miewał nietrafione utwory, ale na końcu i tak zapamiętamy te najlepsze.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: