SEVILLA-REAL 3-0 Kompromitujący występ kadry „The Best” w Sewilli

JSevilla-Real 3-0 hiszpańska la liga 2018/2019eśli istnieje w Hiszpanii stadion wyjątkowo nieprzyjemny dla Realu, jest to z pewnością Estadio Ramón Sánchez Pizjuán. 5 porażek w 6 ostatnich meczach ligowych (i 12 w ostatnich 20) to seria dużo gorsza niż na Camp Nou, gdzie madrytczycy jako tako sobie radzą (o dziwo największe baty od Barcelony dostają u siebie na Bernabéu). Nic dziwnego, że występ w Sewilli 2 dni po londyńskiej gali nie napawał optymizmem. Tym bardziej, że po słabym początku sezonu gospodarze odzyskali wigor i w 2 ostatnich meczach zaaplikowali rywalom aż 11 bramek. To budzi respekt, zwłaszcza przy mizerii strzeleckiej Los Blancos. Do tego Los Nervionenses mają nowego trenera, jest to Pablo Machín, który w zeszłym roku sensacyjnie wygrał z Królewskimi trenując beniaminka Gironę. Dzisiejszy mecz, podobnie jak sobotnie derby z Atlético, miały pokazać, w którym miejscu tak naprawdę jest Real Lopeteguiego, czy umie wygrywać trudne spotkania, czy tylko klepać ligowe ogórki. No i pokazał…

Nie czarujmy się, Real na tę chwilę to papierowy tygrys. Wypalony skład, krótka ławka. Przez pierwsze 20 minut zawodnicy ze stolicy nie bardzo wiedzieli, co się dzieje. Stali i patrzyli, jak się gra w piłkę, a gospodarze już prowadzili 2-0 po trafieniach André Silvy. Sevilla dominowała całkowicie, grała szybko i pomysłowo, miała na koncie już 8 strzałów, Real – jeden, i to najlepiej obrazuje różnicę między obydwoma zespołami. Szybki, przebojowy zespół kontra zmęczeni emeryci grający głównie w poprzek lub do tyłu. Najlepszy piłkarz globu, kilku z jedenastki FIFA, a na boisku mizeria niegodna królewskiego klubu. Fajnie jest dostawać nagrody, ale wypadałoby udowodnić, że się na nie zasługuje. Real nie pokazał kompletnie nic z przodu i jeszcze mniej z tyłu, przy słoniowatych graczach ze stolicy piłkarze Machína wyglądali jak turbodoładowani wirtuozi, wchodzili w pole karne jak w masło i w 38 minucie dołożyli trzeciego gola, tym razem autorstwa Ben Yeddera. Zważywszy, że było jeszcze kilka okazji, Królewscy mogą się cieszyć, że do przerwy przegrywali tylko 0-3. Jakkolwiek idiotycznie to nie brzmi.

W drugiej połowie było niewiele lepiej. Mentalni staruszkowie dalej klepali w poprzek, grali wolno i bez pomysłu, a gospodarze już nie musieli się specjalnie wysilać, dali się wyszumieć madryckim napastnikom wiedząc, że i tak zagrożenie z ich strony jest zerowe, i cierpliwie czekali na swoje kontry. Modrić strzelił gola w 53 minucie, ale z minimalnego spalonego, kilka chwil później Bale zawalił w sytuacji sam na sam, i to tyle, na co było stać wielki Real Madryt. Wynik się nie zmienił i kompromitacja Los Blancos stała się faktem. Nie chodzi o sam wynik lecz o styl, o bezradność piłkarzy, których przecież stać na wiele więcej. Nie dzisiaj. Dzisiaj Real nie miał żadnych argumentów, po przerwie niby gonił wynik, ale raptem oddał 2 celne strzały. Wow! Madryt nie wykorzystał potknięcia Barcelony i zagrał jeszcze gorzej. Klątwa Pizjuán nadal działa.

Piłkarze ze stolicy w dwa dni spadli z nieba do piekła. Na gali w Londynie wychwalani pod niebiosa, dzisiaj zderzyli się z rzeczywistością. Trzej obrońcy wybrani do jedenastki FIFA grali jak juniorzy, Modrić był cieniem piłkarza z mistrzostw, a przednia formacja była zagubiona jak dzieci we mgle. Paradoksalnie najlepszym zawodnikiem Realu był bramkarz Courtois, który kilkukrotnie uratował ekipę przed znacznie wyższą porażką. Może po tym meczu skończą się pochwalne peany i sponsorowane artykuły wychwalające tę kadrę. Nikt nie płacze za Ronaldo? Może pora zacząć, bo atak Realu po prostu nie istnieje. A za trzy dni derby z Atlético…


Plus meczu: Courtois
Minus meczu: Benzema, Marcelo

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: