Dobrze żarło i zdechło. To powiedzenie pasuje jak ulał do opisu dzisiejszego meczu Realu w Bilbao. Nie pomogły dziesiątki propagandowych artykułów po trzech meczach z ogórkami, jak jest wspaniale, jak Benzema odżył, jak Bale lideruje, jak wszyscy strzelają bramki niwelując brak Cristiano Ronaldo. Dzisiaj widzieliśmy, jak strzelają i liderują, gdy po trzech słabych rywalach przyszło wreszcie starcie z drużyną, która potrafi dobrze grać. Athletic u siebie jest waleczny, szybki, dobrze zorganizowany i bardzo ambitny. Madrytczycy od samego początku niby sporo biegali, wymieniali pozycje i setki podań, a konkretów zabrakło. Grali, jakby nie widzieli, o co chodzi w piłce. O akcje kończone strzałami, a nie same podania do statystyk. Jedyny groźny strzał w pierwszej połowie oddał Modrić, ale młodziutki Unai Simón ładnie sparował piłkę. Tymczasem Courtois po drugiej stronie miał znacznie więcej pracy. Baskowie grali prostą piłkę, kilkoma podaniami uruchamiali szybkie kontry i chętnie uderzali na bramkę. W 32 minucie taki atak zakończył trafieniem Muniain, a chwilę później piłka znów wpadła do bramki, ale Dani García był na spalonym. To było jednak poważne ostrzeżenie dla Królewskich, którzy zupełnie nie kontrolowali boiskowych wydarzeń.
W tym sezonie to drugie połowy są specjalnością podopiecznych Julena Lopeteguiego. Jednak tym razem i to nie do końca zadziałało. Los Blancos wcale nie grali lepiej, ożywili się dopiero gdy na boisku pojawił się Isco, który zanotował wejście smoka. W 62 minucie wykorzystał podanie Bale’a i głową trafił na 1-1. Ale to tyle, na więcej nie było Realu stać, choć dobrą okazje miał jeszcze Asensio. Całkowita bezradność z przodu aż kłuła w oczy i nie ma potrzeby tego rozwijać – to sytuacja dobrze znana z poprzedniego sezonu. Benzema był nieobecny (gdy już powinien uderzać to znów szukał podania, jak w czasach CR7), Bale uderzał, ale ostrzeliwał tylko gołębie na dachu, zaś Asensio nie przypominał siebie sprzed kilku dni, gdy zaliczył partidazo w reprezentacji. Ale pora się przyzwyczajać, że Królewscy wcale nie są tak silni, jak to podkreśla madrycka prasa. Zimny prysznic przyszedł już w 4. kolejce w meczu z pierwszym poważnym przeciwnikiem i Real znów musi gonić Barcelonę, która może nie zachwyca, ale wygrywa wszystko jak leci. Królewscy na razie potrafią klepać tylko ogórki.
Minus meczu: Ramos