EQUALIZER 2
Bez litości 2
2018, USA
thriller
reż. Antoine Fuqua
Denzel Washington zawsze był dla mnie gwarantem solidnego kina akcji. Grywał rzadko (jeden, dwa filmy rocznie), ostrożnie dobierał scenariusze i unikał sequeli. Teraz jednak zrobił wyjątek. Sequele, czyli filmy opatrzone w tytule numerem dwa (lub odpowiednim dopiskiem po znanym już tytule) z założenia powstają dla ludzi znających jedynkę. Akurat w przypadku Bez litości 2 nie ma to większego znaczenia, bo samotny mściciel likwidujący złoczyńców to motyw stary jak świat (przypomnę Charlesa Bronsona w klasycznym Życzeniu śmierci lub Bruce’a Willisa w jego nowej wersji) i nawet jak ktoś nie wdział jedynki, szybko się tu odnajdzie. Zresztą film z 2014 roku też nie wniósł niczego nowego – przedstawił wszechmocnego bohatera Roberta McCalla, byłego agenta amerykańskiego wywiadu, który mści się za krzywdy i w pojedynkę rozwala bostońską mafię. Sam obraz ociekał schematyzmem i nie wyróżniał się na tle wielu podobnych produkcji, ale Antoine Fuqua zdecydował, że właśnie ten projekt należy kontynuować, a 63-letni aktor znów zastąpi policję i sam będzie wymierzał sprawiedliwość. Zwłaszcza, że tym razem brutalnie zamordowano jego bliską przyjaciółkę.
Idąc do kina nie miałem specjalnych oczekiwań wobec kontynuacji średniego pierwowzoru, dlatego się nie zawiodłem. Właściwie są tu obecne wszystkie wady jedynki (dłużyzny, przewidywalność, brak zwrotów akcji), ale także te elementy, które przyniosły jej sporą popularność, i to na nich się skupię, gdyż to mimo wszystko solidnie zrobione kino zemsty w stylu sprzed trzech dekad. Przede wszystkim bohater jest wyrazisty i trudno go nie lubić – Denzel wygląda nie lekko zmęczonego, lecz nadal jest w formie, a jego Robert McCall to prawdziwy superbohater, który nigdy nie odmówi pomocy potrzebującym: odzyska porwaną córkę, odnajdzie zaginioną siostrę ofiary Holocaustu, pomści ofiarę gwałtu i zaopiekuje się chłopakiem z marginesu. To wszystko ładne, ale zbyt rozległe budowanie kultu postaci rozmywa główny wątek filmu, dlatego nie oczekujcie tempa rodem z Johna Wicka, choć konstrukcja opowieści i motywacja bohatera przypomina thriller duetu Leitch/Stahelski. Brawa należą się za przedstawienie protagonisty i zawiązanie intrygi – pierwsze pół godziny mija jak z bicza strzelił. Potem zaczynają się schody i mielizny scenariusza (z nielicznymi scenami akcji podnoszącymi poziom adrenaliny, jak pełen napięcia pojedynek w taksówce z wynajętym mordercą), a kompletnie pozbawiony dramaturgii finał, który powinien być ukoronowaniem produkcji, imponuje jedynie scenerią – rozgrywa się podczas huraganu w wyludnionej mieścinie. Trudno o wysoką ocenę filmu, gdy wykwalifikowani zabójcy okazują się zwykłymi amatorami. Widać, że twórcom zabrakło pomysłu, i to raczej wina drętwego scenarzysty (Richard Wenk), ale reszta idzie na konto reżysera, który nie zadbał o budowanie napięcia, odpowiednie tempo ani montaż. Bez litości 2 ma dobre momenty, ale w sumie całość jest mocno przeciętna.