GALAHAD
Seas Of Change
2017
Masz babo placek! Zespół Galahad, istniejący od 1985 roku brytyjski klasyk rocka progresywnego, po ponad 5 latach przerwy, wydał płytę z… jednym utworem! Takie suity były dobre we wczesnych latach 70., ale co z tym zrobić dzisiaj? Z jednej strony to ciekawy zabieg, bo zmusza do słuchania całości z uwagą, nie przesuniemy palca na play next, nie pominiemy słabszych fragmentów, nie przewiniemy tego, co nam nie odpowiada. Z drugiej – jak do tego podejść, jak opisać, skoro nie można się posługiwać tytułami? Nie ukrywam, że mam sporo sympatii do Galahad. Wychwalałem album Beyond The Realms Of Euphoria z 2012, gdy Brytyjczycy unowocześnili brzmienie i odświeżyli nieco zatęchły gatunek, jakim stał się rock progresywny. Potem na długo zamilkli wydając jedynie niepotrzebny zestaw akustycznych coverów Quiet Storms rok temu, a gdy wreszcie zaprezentowali nowy materiał, ten okazuje się bardzo trudny do przyswojenia. Teraz do rzeczy.
Seas Of Change, poważny w swej wymowie concept album mocno nawiązujący do sytuacji politycznej w Wielkiej Brytanii, pod względem muzycznym to powrót do klasyki Galahad – mniej tu trance’owych i brzmieniowych eksperymentów, więcej podlanego elektroniką rockowego ognia w stylu starych płyt zespołu. Niby nic nowego, ale brzmi to naprawdę świetnie. Problem w tym, że cała ta 43-minutowa suita wije się niczym wąż, co chwila zmienia tempo i melodię, ma lepsze i gorsze fragmenty, lecz nie potrafię ich wskazać, bo na płycie nie ma do nich osobnego dostępu. Wprawdzie kompozycja ma podtytuły, ale ich czasów nie podano i trzeba zadać sobie sporo trudu, by je przypasować. Zresztą nie ma takiej potrzeby, bo i tak każdy utwór, który zaczyna się obiecująco rozwijać, zostaje po chwili skasowany, dlatego ciężko jest przebrnąć przez całość od A do Z. Sytuację nieco ratują dodane jako bonusy rozszerzone wersje utworów Dust i Smoke, które promowały album. Tu wreszcie muzyka wybrzmiewa do końca, nikt nic nie urywa i wszystko jest jak należy. Dobre melodie i rozbudowane partie gitarowe Lee Abrahama, którego solowe dokonania cieszyły uszy w czasach posuchy twórczej Galahad. Basista z lat 2005-2009 na dobre powrócił do zespołu i teraz z powodzeniem przejął rolę gitary prowadzącej ubogacając brzmienie grupy (posłuchajcie choćby cudnego wstępu do The Great Unknown), zaś na basie zagrał inny stary znajomy Tim Ashton, który brał udział w nagraniach do debiutanckiej płyty Nothing Is Written z 1991 roku. Żeby było jeszcze ciekawiej, od 2018 zastąpił go Mark Spencer, basista z lat 2012-2014. Kadrowych zawirowań sporo, ale nie wpływa to na muzykę. Ta się mimo wszystko wybroni oferując cały wachlarz możliwości grupy (nośne motywy, progmetalowe riffy, symfoniczne klawisze i chóry, wreszcie na deser zaprzyjaźniona z zespołem Sarah Bolter i jej piękne wokalizy, a także partie na flecie, klarnecie i saksofonie sopranowym). Seas Of Change to po prostu piękna płyta, która jednak mimo swego monumentalnego charakteru i przepychu zostawia spory niedosyt z powodu rwanych melodii. Dobrze, że na CD dodano jeszcze dwa pełne nagrania – to właśnie one zostają w pamięci słuchacza, chociaż oficjalnie nie należą do albumu i nie powinny być brane pod uwagę przy wystawianiu oceny.