Zapomnieć o Paryżu i w lidze hiszpańskiej grać równie przekonująco – to jest cel Realu Madryt na najbliższe spotkania. Zadanie niełatwe, bo wiemy doskonale, jak kiepsko wygląda motywacja madrytczyków w przegranych już rozgrywkach. Wbrew pozorom jest o co walczyć. Nie tylko o pierwszą czwórkę gwarantującą grę w Lidze Mistrzów. O honor. O wicemistrzostwo, bo 2. miejsce brzmi inaczej niż 4. i zwyczajnie nie wypada być niżej. Królewscy pojechali do Kraju Basków, by na Ipurúa stawić czoła zawsze groźnej drużynie z Eibaru. Gospodarze dominowali przez niemal całe spotkanie, ale to Los Blancos wywieźli trzy punkty. Dwa gole zdobył Cristiano Ronaldo i poza nim (oraz przebłyskami Modricia) trudno wskazać zawodników, którzy grali dobrze i nie zawiedli. Roztargniony Kroos, zagubiony Isco, bezbarwny Bale i niewidoczny Benzema – tak wyglądała formacja ofensywna mistrza Hiszpanii. Z kolei Eibar wprawdzie rządził, ale pod bramką Navasa już się gubił (lub golkiper stawał na wysokości zadania). To kaleczące oczy widowisko ożywiały nieliczne akcje indywidualne poszczególnych gwiazd, które wykańczał Ronaldo – jedyny wielki gracz na boisku. Cristiano… i więcej nic. Dwa jego strzały świetnie obronił Dmitrović, ale w 34 minucie skapitulował, gdy świetnie dograł Modrić, a wykończenie Portugalczyka było perfekcyjne. W 50 minucie zagapił się Ramos i wyrównał Ramis, lecz gdy wszyscy byli pogodzeni z remisem, znów błysnął 5-krotny zdobywca Złotej Piłki. Tym razem dograł Carvajal, a Ronaldo golem w 84 minucie zamknął mecz. Mecz trudny i kiepski w wykonaniu ekipy Zidane’a, ale zakończony happy endem. To miła odmiana w tym sezonie, bo zwykle zła gra owocowała stratą punktów. Może najwyższa pora po prostu grać lepiej?
Plus meczu: Cristiano Ronaldo
Minus meczu: Isco, Kroos, Benzema