Kiedy Real zasługuje na krytykę – należy krytykować. Kiedy jednak wysoko wygrywa – trzeba mu oddać, co królewskie. Zwycięstwo z APOELem na Cyprze zapewniało madrytczykom awans do fazy pucharowej Ligi Mistrzów, więc piłkarze podeszli bardzo poważnie do spotkania. Wygrali niespodziewanie wysoko, bowiem aż 6-0, co zważywszy na ich niepokojącą dotychczas skuteczność musi budzić zdziwienie. Real wreszcie odpalił, chociaż początek meczu niczego takiego nie zapowiadał. Pierwsze pół godziny to bezbarwna, nudna i ospała gra Królewskich (czyli norma w tym sezonie) i zadziorna, agresywna postawa gospodarzy, którzy byli szybsi i wyraźnie lepiej zmotywowani. Sytuację uspokoiła bramka z woleja po atomowym strzale Modricia w 23 minucie. Potem było już z górki – Real dalej nie grał niczego wielkiego, ale kontrolował wydarzenia i z zimną krwią wykorzystywał swoje szanse. W 39 minucie Kroos wypuścił Benzemę i było 2-0 (to pierwszy gol Francuza w Lidze Mistrzów od 279 dni!), chwilę potem trafił Nacho, a tuż przed przerwą po idealnej kontrze Cristiano wystawił patelnię Karimowi i zrobiło się 4-0.
Początek drugiej połowy był równie piorunujący jak końcówka pierwszej. Tym razem do akcji wkroczył Ronaldo i dwukrotnie pokonał golkipera gospodarzy. Na ostatnie pół godziny weszła młodzież, Real trochę zwolnił tempo, grał oszczędnie i wynik już się nie zmienił. Nie szkodzi, bo to i tak jedno z najwyższych zwycięstw w erze Zidane’a (zaraz po 7-1 z trzecioligowcem w Pucharze Króla rok temu). Gra pozostawiała jeszcze sporo do życzenia, przeciwnik też szybko odpuścił i nie postawił wysokich wymagań (a przecież zremisował oba mecze z Borussią Dortmund!), jednak trudno narzekać na drużynę wygrywającą 6-0. Oby ta skuteczność przełożyła się na ligę hiszpańską, gdzie jak dotąd Real się kompromituje.