REAL-EIBAR 3-0 Łatwe zwycięstwo po nudnym meczu w Madrycie

Real-Eibar 3-0 hiszpańska la liga 2017/2018Real Madryt odnotował fatalny start sezonu. Po wygraniu dwóch Superpucharów w ekipie Zidane’a coś się zacięło. Królewscy strzelają mało (o 1/3 bramek mniej niż rok temu), a skuteczność napastników woła o pomstę do nieba, zwłaszcza na tle wyczynów kolegów po fachu z innych topowych drużyn Europy. W samej hiszpańskiej La Liga 5 drużyn ma więcej bramek od Realu (nawet takie „potęgi” jak Celta czy Betis!) – do tego w Madrycie nikt nie przywykł. Czkawką odbija się sprzedaż odpowiedzialnych za 1/3 bramek piłkarzy (Morata, James, Mariano), co było do przewidzenia dla wszystkich poza trenerem. Zidane bagatelizuje problem i uspokaja nastroje, ale musi wypić piwo, którego sam nawarzył odrzucając możliwość odświeżenia ataku i kupna rywala dla beznadziejnego Benzemy (który dla Zizou jest „najlepszy, i to najlepszy zdecydowanie”). Jeśli dodamy do tego liczne kontuzje i problemy z motywacją na starcia ligowe, mamy pełny obraz Realu już na początku rozgrywek muszącego gonić Barcelonę. Królewscy na Bernabéu notują najgorszy start w tym stuleciu! Teraz każdy mecz to finał. Zarazem test dojrzałości dla zarabiających krocie piłkarzy.

Dla fana Los Blancos każde spotkanie to święto. Nawet jeśli twoja drużyna kaleczy futbol, stale wierzysz, że od teraz będzie inaczej, że Real wreszcie walnie pięścią w stół i rozniesie rywala. Ale widząc męczarnie wypalonych gwiazdorów z ligowymi średniakami zawsze zadajesz pytanie – którą twarz kameleona zobaczymy dzisiaj? Czy wybiegnie ekipa gryząca trawę, walcząca o każdy centymetr boiska, jak w Superpucharze z Barceloną, czy może grupa zmęczonych najemników (jak w większości spotkań), którzy nie będą się specjalnie wysilać, bo coś i tak wpadnie? Tylko że ostatnio nie bardzo chce wpadać…

Takie gorzkie refleksje poprzedzają relację ze spotkania z Eibarem. Kolejnego na własnym stadionie, które powinno było przekonać kibiców, że kryzys minął, że piłkarze są ambitni, nadal im się chce i wciąż potrafią zachwycać. Baskowie dokładnie rok temu wywieźli z Bernabéu remis i to nie miało się prawa powtórzyć, bo madrycka gościnność dawno przekroczyła granice przyzwoitości (tylko 3 wygrane w 7 meczach), a Eibar jest tuż nad strefą spadkową. To idealny kandydat na przełamanie strzeleckiej niemocy i demonstrację siły. Po wpadce z Tottenhamem powszechnie oczekiwano dzisiaj lepszej gry, lepszej postawy (czytaj: pełnego zaangażowania każdej formacji) i znacznie lepszego wyniku. Oczekiwano spektaklu godnego mistrzów. Niestety tylko jedno z tych oczekiwań zostało spełnione. Real zwyciężył, ale grał nudno i chaotycznie jedynie utwierdzając madridistas w przekonaniu, że naprawdę coś jest nie tak z ich drużyną w tym sezonie. Najpierw samobójczego gola strzelił Oliveira, potem Asensio z woleja po podaniu Isco, a w 81 minucie wynik ustalił Marcelo po pięknej akcji z Benzemą. Ta wymiana była jedyną ozdobą tego nudnego meczu, w którym Real był wyjątkowo niezdarny i pozwalał rywalowi stanowczo na zbyt wiele. Baskowie nie umieli tego wykorzystać, co specjalnie nie dziwi – wszak dotychczas w La Liga strzelili zaledwie 3 bramki, ale ich nieskuteczność nie usprawiedliwia bardzo słabej gry madrytczyków. To nie jest przypadek, że Królewscy strzelają 1/3 mniej goli niż rok temu – ta drużyna jest ospała, nie ma dynamiki, w grze kombinacyjnej gubi się po kilku podaniach, a atak po prostu nie istnieje. Nie będę się znęcał nad Cristiano Ronaldo, który w poniedziałek zapewne odbierze nagrodę FIFA The Best, a dzisiaj psuł wszystko co dostał, był najgorszy na boisku, jego udane zagrania można policzyć na palcach jednej ręki, a najlepszą recenzją gry Portugalczyka był strzał z rzutu wolnego chybiony o kilka metrów. Może warto zostawać po godzinach i trenować uderzenia ze stojącej piłki nad murem, bo to chyba można wyćwiczyć, by trafić w siedmiometrową bramkę? Lub przynajmniej w jej okolice? Ale nie tylko Ronaldo gra kiepsko. On nie wykańcza, Benzema też nie wykańcza (ale przynajmniej coś stara się kreować), Bale się wiecznie leczy, Isco wciąż za dużo holuje, Casemiro podobnie, Lucas jest cieniem samego siebie (kiedy ostatnio dobrze dośrodkował?), i tak można dalej wymieniać. W Madrycie dawno zniknęła magia, ale nawet od zwykłych rzemieślników trzeba więcej wymagać. To nikomu nieznani gracze Mendilibara lepiej wymieniali piłkę, stosowali skuteczny pressing i organizowali efektowne akcje. Nawet jeśli zawodziła ich finalizacja, należy pochwalić taką postawę i grę bez kompleksów. Madrytczycy zaś znów rozczarowali, ich gry nie da się oglądać z przyjemnością, i jedna dobra akcja tego nie zmieni. Dzisiaj były trzy bramki, a okazji niewiele więcej z rywalem, który aż się prosił co najmniej o manitę. Jedyne co cieszy, to zdobyte 3 punkty.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: