Real musi natychmiast wrócić na ścieżkę zwycięstw, jeśli chce jeszcze liczyć się w walce o obronę tytułu mistrza Hiszpanii. To stwierdzenie jest tak oczywiste, jak kolejna, siódma z rzędu wygrana Barcelony, która w tabeli chwilowo odskoczyła na 10 punktów. Po trzech domowych wpadkach madrytczycy podejmowali dziś rozpędzony Espanyol (dwa zwycięstwa i remis w ostatnich trzech meczach) i liczyły się tylko 3 oczka. Żadnych kompromisów i żadnych usprawiedliwień. Mimo sporych osłabień, zwłaszcza w linii defensywnej (poza kadrą Carvajal, Marcelo, Theo i Kovačić, a także Benzema i Bale), Królewscy od razu rzucili się na rywala i już po 30 sekundach mogli prowadzić. Przeważali do końca, lecz z ich gry niewiele wynikało. Dość powiedzieć, że Pau López musiał się wykazać dopiero w 24 minucie po główce Ramosa, i wtedy interweniował znakomicie. W 30 minucie był bezradny przy strzale Isco na 1-0 po świetnym dograniu Ronaldo, a potem obronił uderzenie Portugalczyka. Do przerwy nie działo się nic więcej poza uderzeniem Moreno w słupek po błędzie Casemiro. Real prowadził zasłużenie, ale zbyt nisko. Gra była statyczna, a Królewscy nadal mają problem z kończeniem akcji. Mało tam jakości, dużo nieprzygotowanych strzałów, w których króluje Cristiano Ronaldo. W poprzednich dwóch meczach uderzał 18 razy – bramek zero. Dzisiaj znów kilka nieskutecznych prób i trzeci mecz bez gola. Jak na takiego killera to bardzo przykra statystyka. Nie lepiej strzelają koledzy – w 3 meczach na Bernabéu 67 prób przyniosło… 3 gole. Skuteczność – 4,5%, jedna z najniższych w Primera División.
Po zmianie stron ostro do przodu ruszył Espanyol i po nonszalanckim zagraniu Kroosa Królewskich musiał ratować Navas. To było ostrzeżenie – goście zaczęli grać szybko i odważnie, Madryt ospale i topornie. Bez pomysłu, z masą niecelnych podań i niepotrzebnych wrzutek. Kroos był niedokładny, Asensio gdzieś stracił błysk. Pau López mógł iść na kawę, a Zidane znów długo czekał ze zmianami. Czyżby był zadowolony z tej boiskowej mizerii? Gdy wreszcie Lucas wszedł za Niemca, mecz nabrał rumieńców. Błąd Ramosa (to norma) omal nie zakończył się wyrównaniem, a chwilę później Asensio zagrał do Isco, który w 71 minucie trafił na 2-0. To jeden z dwóch celnych strzałów Blancos w drugiej połowie. Nic więcej się już w tym nudnym meczu nie wydarzyło. Real nie zachwycił, ale wreszcie wygrał pierwsze spotkanie ligowe na własnym stadionie. Na ładną grę i efektowne goleady przyjdzie jeszcze poczekać. Obawiam się, że bardzo długo…
Plus meczu: Isco