Po ligowym falstarcie Realu korespondencyjny pojedynek z Barceloną chwilowo stracił na atrakcyjności. Katalończycy odjechali w kosmos notując jeden z najlepszych startów w historii, po 5 meczach mają już 7 punktów przewagi, co już samo w sobie jest bardzo trudne do zniwelowania, a przy obecnej formie ekipy Zidane’a wręcz nierealne, i dopóki ta sytuacja nie ulegnie diametralnej zmianie, nie ma sensu pisać o rywalu, trzeba tylko spokojnie patrzeć na poczynania Królewskich. Czy madrytczycy pokażą charakter i wrócą do gry? Czas pokaże. Potrzebują do tego długiej serii zwycięstw, bez względu na klasę przeciwnika. Skoro potracili punkty ze słabeuszami, muszą lać tych mocnych. Ale jeszcze nie dzisiaj. Dzisiaj zadanie mieli dość łatwe, bowiem Blancos zawitali do Vitorii na mecz z lokalnym Deportivo Alavés. Baskowie na razie w niczym nie przypominają ekipy z poprzedniego roku i jak dotąd przegrali wszystkie swoje mecze nie strzelając ani jednej bramki. Real miał więc obowiązek wygrać. Ale w Madrycie z Betisem czy Levante też miał taki obowiązek… Mało tego, w ramach przeprosin za swą postawę powinien był zagrać imponująco i wygrać wysoko. Do zera. Bo z kim to robić jak nie z outsiderem La Liga? To zadanie jednak przerosło podopiecznych Zidane’a. Wygrać wysoko? Bez straty gola? Chyba z Bruk-Betem też by nie dali rady…
Real wygrał, ale po męczarniach niegodnych mistrza. Zamiast zachwycić znów zawstydził swym występem i zasiał kolejne wątpliwości dowodząc, że wcześniejsze straty punktów nie były przypadkowe i raczej nie ma co liczyć na rychłą poprawę. I na trofea. Mecz wygrał jeden zawodnik – Dani Ceballos wreszcie zadebiutował w białych barwach (dlaczego nie w meczu z Betisem, swoim poprzednim klubem?!) i strzelił dwa gole. Reszta graczy na boisku tylko asystowała. Obrona była dziurawa i zdekoncentrowana (w efekcie to Realowi gospodarze strzelili swego pierwszego gola w sezonie), a formacja przednia jest cała do wymiany. Tym razem nie pomógł Asensio, denerwował nieporadny Isco (który mógł zamknąć mecz lecz w sytuacji sam na sam mając obok niekrytego Ronaldo egoistycznie uderzył prosto w bramkarza), wciąż gubił się Lucas, na skrzydłach zawodził Carvajal (co się z nim stało?), do tego Varane wystawił rywalowi patelnię, a Ramos zabawił sie w Benzemę i nie trafił do pustej bramki. Właściwie nie byłoby tu o czym pisać, gdyby nie Ceballos. Piłkarz z Andaluzji strzelił gola już w 10 minucie, a gdy Alavés pół godziny później wyrównało, zaraz trafił po raz drugi i uspokoił mecz. Wykazał się przytomnością w zamieszaniu podbramkowym, bo gole Realu rzadko są wynikiem ładnie wypracowanych akcji. Takich madrytczycy ostatnio nie potrafią przeprowadzić. Grają wolno i nudno, zawsze w poprzek i do boku kończąc idiotycznymi wrzutkami. Dzisiaj to nie przynosiło efektu, ale podopiecznych Zidane’a na więcej nie stać. Zagrali dużo gorzej niż z Betisem, tylko że rywal był słabszy, i nawet ta mizeria wystarczyła do zwycięstwa. Wymiana kilku podań sprawia Królewskim trudność, szybkie kontry nie istnieją, a skuteczność jest tragiczna. Ronaldo nie trafia, a reszta przy nim boi się uderzać. Kiedy się skończy ten marazm trudno powiedzieć. Madrytczycy kaleczą futbol, ich oglądanie nie sprawia żadnej frajdy, a trener wciska farmazony o zadowoleniu z postawy, trudnym terenie, itd. Taka postawa razi tym bardziej na tle świetnie dysponowanych czołowych drużyn (także w innych ligach), którzy grają szybko i efektywnie. Oglądając Manchester City, Liverpool czy Borussię można odnieść wrażenie, że to zupełnie inny rodzaj sportu. Ich snajperzy trafiają na zawołanie, nie muszą się wyręczać pomocnikami (Aubameyang, który wiele razy oferował się Realowi, ma już 8 bramek /dzisiaj hat-trick/; sprzedany Morata /dzisiaj hat-trick/ ma 6 i przewodzi na liście strzelców Premier League; nawet zlekceważony w Madrycie Mariano w słabym Lyonie trafił 5 razy). Warto dodać, że dzisiaj Cristiano dwa razy trafił w słupek, ale i Alavés miało dwie świetne uderzenia w obramowanie bramki (poprzeczka i słupek) i mogło spokojnie zremisować. Aż wstyd o tym pisać. Mistrzowie Europy i mistrzowie świata swą nieporadnością fundują niepotrzebne emocje i wygrywają na styku z czerwoną latarnią La Liga. Jak tu pozostać optymistą?
Plus meczu: Ceballos
Minus meczu: Carvajal