Przed meczem z Betisem oczekiwania były jasne – po dwóch ligowych remisach na Bernabéu Real miał nie tylko wygrać, ale wygrać wysoko po przekonującej grze. Tak jak wczoraj Barcelona z Eibarem, któremu na luzie wpakowała 6 bramek. Nie miało tu większego znaczenia, że drużynę z Sewilli prowadzi teraz Quique Setién, magik z Las Palmas, który w ubiegłym sezonie jako jedyny (obok Katalończyków rzecz jasna) urwał punkty Realowi Zidane’a w obu meczach. Jego drużyna ma jasny i klarowny styl gry, czego niestety Królewskim pod wodzą Zizou często brakuje. I najlepiej było to widać w pierwszej połowie meczu w Madrycie. Betis grał odważnie i dokładnie, łatwo wychodził spod pressingu gospodarzy (o ile te niemrawe próby można nazwać pressingiem) i stwarzał spore zagrożenie pod bramką Navasa. Już na początku piłkę z pustej bramki wybił Carvajal i byłby bohaterem, gdyby potem nie grał fatalnie marnując kilka ważnych piłek i wystawiając patelnię rywalom, po której sporym kunsztem musiał wykazać się Keylor. A co zaoferowała madrycka once de gala z powracającym do składu Ronaldo, magicznym Isco i walijskim strusiem pędziwiatrem? Nic. Przez 40 minut aż jeden celny strzał. Z Betisem! Dopiero w końcówce świetną okazję miał Isco, ale klasą wykazał się Adán i efektownie obronił. Poza tym było kilka niecelnych uderzeń i dziesiątki wrzutek w pole karne. To jedyny pomysł na grę Realu Zidane’a. Żadnej kreacji, wychodzenia na pozycję, szybkości, dokładności. Tylko wrzucanie na pałę. Nic dziwnego, skoro kreatywni piłkarze zostali na ławce. Ale na boisku był teoretycznie najmocniejszy skład. Teoretycznie, bo od oglądania takiej mizerii oczy bolą. Tak gra mistrz Europy i mistrz świata? Aż strach jechać za tydzień do Dortmundu.
Jak wspomniałem – oczekiwania były wielkie i zwykle właśnie wtedy Real zawodzi. Pierwsze 45 minut było fatalne w wykonaniu Królewskich, z których na pochwałę zasłużył jedynie Modrić. I Navas w bramce. Po zmianie stron madrytczycy podkręcili tempo i ruszyli do bardziej zmasowanych ataków. Najpierw setkę zawalił Ronaldo, potem Carvajal zaliczył słupek, ale gra dalej była toporna i jednowymiarowa. Uderzenie Kroosa tuż obok, potem znów pudło Cristiano i wreszcie w 75 minucie cudowne uderzenie piętką Bale’a, które jakimś cudem Adán wybił na słupek. To był jeden z tych dni, kiedy nic nie chce wpaść. Gdy Zidane zdjął Isco i najlepszego na boisku Modricia (Zizou, why?), nie działo się już nic ciekawego. Na domiar złego w 93 minucie Sanabria trafił dla gości i Betis wygrał w Madrycie. To nie pomyłka – Betis wygrał w Madrycie! Setién znów napsuł krwi Zidane’owi. To już nie wpadka, to kryzys. Z taką grą Real nie będzie walczył o mistrzostwo Hiszpanii, tylko o zakwalifikowanie się do Ligi Mistrzów. Po 73 meczach ze strzelonym golem tym razem Los Blancos nie potrafili ani razu pokonać bramkarza rywali. Rekordu nie ma, a strata do Barcelony po zaledwie 5 kolejkach wynosi już 7 punktów. I nic więcej nie trzeba pisać.
Minus meczu: Carvajal