Pierwszy mecz nowego sezonu na własnym stadionie poprzedzony został wręczeniem pucharu za wygranie ligi trzy miesiące temu – to taki idiotyzm w Hiszpanii i lokalna osobliwość. A potem miało być meczycho, w którym Real podtrzyma zwycięską passę i udowodni swą wielką formę. Tylko że naprzeciw stanęła Valencia, jeden z najbardziej niewygodnych rywali madrytczyków. W trzech meczach z ostatnich pięciu na Bernabéu Nietoperze urywali punkty Królewskim, a o wyjazdach na Mestalla lepiej w ogóle nie wspominać. Dzisiaj podopieczni Torala znów to zrobili! Pokazali, dlaczego są tak groźni i jak niewiele potrzebują, by stworzyć zagrożenie. Wprawdzie w 10 minucie stracili bramkę po własnym błędzie, który pięknym strzałem wykorzystał Marco Asensio, ale kilka minut później wyrównali za sprawą Solera i długi czas panowali nad boiskowymi wydarzeniami. Real nie grał kompletnie nic. Bale zniknął, Isco się gubił w dryblingach zamiast uderzać, jedynie młody Marco coś próbował, ale nie miał z kim grać. Bez Ronaldo atak Los Blancos nie istnieje i nawet nie ma kogo wstawić, bo Morata odszedł, a Zidane nie chce żadnego zmiennika. Pod koniec pierwszej połowy wprawdzie Królewscy przycisnęli, ale trzy znakomite okazje zmarnował Benzema. Raz zamiast podać uderzył za lekko, potem już w stuprocentowych sytuacjach nie trafiał w bramkę. Wstyd, nie napastnik.
Po zmianie stron gra wyglądała znacznie lepiej. Najpierw naciskał Real i miał swoje okazje, ale pary starczyło tylko na kwadrans. Potem wróciły stare błędy – mało ruchu z przodu, sporo niedokładności, brak pomysłu poza nieskutecznymi wrzutkami. Wyrazem bezradności Królewskich była bramka Kondogbii w 77 minucie, dzięki której Valencia wyszła na prowadzenie. Real ruszył do przodu i w 83 minucie wyrównał za sprawą niesamowitego Asensio. Hiszpan idealnie przymierzył z rzutu wolnego i zapewnił madrytczykom remis, który jednak smakuje niczym porażka. Czarę goryczy przelała kolejne dwie sytuacje zmarnowane w końcówce przez Benzemę. Raz jego strzał obronił Neto, jednak drugą okazję na gola zamieniłby każdy inny napastnik. Każdy, tylko nie Karim. Komentarz zbyteczny.
Real stracił punkty i pokazał, że wcale nie jest tak mocny, jak wszyscy ostatnio mówią. W grze Blancos brakowało nie tylko pomysłu – przede wszystkim brakowało napastnika. Były jego dwie atrapy. Marnujący kolejne setki Benzema i kompletnie nieprzydatny do niczego Bale. Lewandowski, Suárez, Aubameyang czy Lukaku mając sytuacje Karima pewnie zakończyliby to spotkanie z hat-trickiem, ale Francuz przynajmniej się starał, natomiast Walijczyk nie robił zupełnie nic. Ten jeden mecz dobitnie udowodnił, że decyzja Zidane’a o niekupowaniu drugiego napastnika w miejsce sprzedanego Moraty była dużym błędem i przez to niedopatrzenie Real będzie bardzo cierpiał. Likwidując konkurencję Zizou zadbał o komfort swojego ziomala, ale z nim niewiele wygra.
Plus meczu: Asensio, Modrić
Minus meczu: Bale, Benzema