MIKE + THE MECHANICS
Let Me Fly
2017
Nie ukrywam, że chociaż mam wielki sentyment do solowych dokonań wszystkich byłych członków zespołu Genesis z lat 70., najmniej przekonuje mnie twórczość Mike’a Rutherforda. To, co potem zrobili Peter Gabriel i Steve Hackett jest poza wszelką konkurencją, podobnie jak sentymentalne piosenki Phila Collinsa, które po piorunującym starcie (In The Air Tonight) z czasem stawały się coraz bardziej mdłe i podobne do siebie, lecz trudno podważyć rolę i znacznie wokalisty w świecie rocka i pop rocka, bo stworzył niezliczoną ilość hitów. Inną drogę obrał Tony Banks, ale jest klawiszowcem, więc nie wypada narzekać. Z kolei Rutherford założył grupę Mike & The Mechanics (albo jak kto woli Mike + The Mechanics) i… utonął w przeciętności. Niby nic w tym złego, że wykonuje proste, popowe piosenki, w latach 80. wylansował nawet kilka przebojów (Silent Running, The Living Years, Over My Shoulder), ale brak było jego nagraniom czegoś, co chwyta za serce, a co np. wciąż oferuje na swoich albumach Steve Hackett. Może dzisiaj, na fali nostalgii za Genesis, inaczej odbiorę nową muzykę gitarzysty?
Sięgnąłem po album Let Me Fly bez żadnych oczekiwań, ale i bez uprzedzeń. Nie ma znaczenia, że od płyty The Road minęło już 6 lat, że skład Mechaników zupełnie inny niż kiedyś, bo to Mike tu rządzi i nadal oferuje dokładnie to samo – melodyjne, przyjemne piosenki, które łatwo wchodzą i równie łatwo wychodzą. Nie zachwycają i nie przeszkadzają, idealne jako muzyka tła pod spotkanie ze znajomymi. Chyba właśnie takich nagrań szukają fani artysty więc nie powinni być rozczarowani. Od otwierającej całość, najładniejszej w zestawie i okraszonej chórami ballady Let Me Fly, poprzez taneczne i trochę bezbarwne Are You Ready, przebojowe The Best Is Yet To Come, rozpędzone, nośne, rytmiczne Don’t Know What Came Over Me, po finałową balladę Save My Soul. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale zawsze stylowo i niestety bardzo przewidywalnie. Mnie to nadal kompletnie nie rusza, bo brakuje wyrazistości i utworów, do których chciałbym wrócić, dlatego moja ocena może wydawać się nieco zaniżona (takie 5/10, czyli u mnie 2 i pół gwiazdki – tylko że nie daję połówek…), lecz muszę uczciwie przyznać, że nie jest ani zbyt banalnie, ani kiczowato. W kategorii pop rock to całkiem miłe granie, zgrabnie wykonane, poprawnie zaśpiewane, elegancko wyprodukowane. Wszystko na miejscu, tylko iskry nie ma. Albo jest, tylko mi gdzieś umknęła… Może na żywo ta muzyka bardziej się sprawdza? O tym można się będzie przekonać już 3 września w Krakowie.