Wyjątkowo atrakcyjnie wygląda inauguracja sezonu piłkarskiego w Hiszpanii – od dwumeczu Realu z Barceloną o Superpuchar. Trofeum najmniej istotne ze wszystkich, ale jednak trofeum. Poza tym Klasyk to zawsze Klasyk. Spotkanie odwiecznych rywali zawsze ma ten dodatkowy smaczek. Tu nie ma faworytów. Obie drużyny są na starcie rozgrywek i nie prezentują pełni formy, to jednak nie ma wielkiego znaczenia. Rok temu Real wygrał w 10-tkę na Camp Nou zatrzymując rozpędzoną Barcelonę (39 meczów bez porażki), a w Madrycie będąc faworytem przegrał 3 z 4 ostatnich starć. W Klasyku wszystko jest możliwe. W pretemporadzie dużo lepiej wypadła Barcelona, która jednak cierpi po stracie Neymara. Z kolei Real pozbył się Moraty i Jamesa (którzy mieli udział przy 1/3 bramek) i nie uzupełnił składu, stawiając nadal na leciwy napad BBC (Cristiano ledwo wznowił treningi, a panowie Bale i Benzema prezentują się fatalnie i nie strzelili ani jednej bramki w ostatnich 5 meczach). Ale gra o punkty zawsze wyzwala dodatkowe siły, a Klasyk tym bardziej. Jak więc było dzisiaj?
O pierwszej połowie meczu można napisać, że się odbyła. Nie było ani tempa, ani jakości, jakiej wymagamy od tak wielkich drużyn. Plażowa gra, głównie w środku pola, nudna dla widza, bez wielu sytuacji bramkowych. Lekka przewaga Barcelony i dobry wynik Realu zważywszy, że grał bez ataku, czyli jakby w 9-tkę. Trudno postawę obu napastników – Bale’a i Benzemy określić grą. Walijczyk przynajmniej próbował, ale niewiele mu wychodziło. Oddał jeden strzał i tyle. Karim natomiast, jak ma w zwyczaju, całkowicie zniknął. Przy takich atakujących na nic się zdają wysiłki pomocników, z których najbardziej błyszczał Isco, a reszta grała co najmniej poprawnie.
Po zmianie stron zaczęło się dziać. W 50 minucie samobójcza bramka Pique i prowadzenie madrytczyków. Co robi Real Zidane’a po wyjściu na prowadzenie? Zamiast zamknąć mecz kolejnym golem cofa się i oddaje inicjatywę zapraszając rywala do wyrównania. Niestety Królewscy wciąż powielają ten błąd i dokładnie to zrobili dzisiaj. Niemal nie wychodzili w własnej połowy (a gdy już raz wyszli, Carvajal po akcji Benzemy – jedynej w meczu, mógł i powinien podwyższyć na 2-0, potem był jeszcze nieuznany gol Cristiano z wydumanego spalonego), lecz koronkowe akcje Barcelony nie przynosiły efektu. Z pomocą przyszedł sędzia De Burgos Bengoetxea dyktując rzut karny za ewidentną symulkę Suáreza i w 76 minucie zrobiło się 1-1. Odpowiedź Realu chwilę później była godna mistrza – Cristiano huknął z 20 metrów, przelobował bramkarza i Madryt znów prowadził. Potem mieliśmy kolejny błąd sędziego, który wyrzucił Portugalczyka z boiska po kontrowersyjnej żółtej kartce (pierwszą dostał za zdjęcie koszulki po golu) za niby symulowany upadek w polu karnym. Tylko że Ronaldo został popchnięty i wytrącony z równowagi przez kontakt z Umtitim i niczego nie symulował. Symulował kilka minut wcześniej Suárez, który tuż przed kontaktem z Navasem dał nura w trawę. Barcelona dostała więc rzut karny z kapelusza, Realowi nie uznano prawidłowego gola i na dodatek usunięto lidera. Wysiłki sędziego przyniosły jednak odwrotny efekt – Katalończycy dalej byli bezradni, a Real grając w 10-tkę w 90 minucie zdobył trzeciego gola po cudownej kontrze dwóch rezerwowych (po zejściu panów BB madrytczycy wreszcie mieli sprawnie funkcjonujący atak). Akcję wyprowadził Lucas, a młodziutki Asensio, który zmienił Bale’a, uderzył chyba jeszcze lepiej od Ronaldo zdejmując pajęczynę z okienka bramki ter Stegena i ustalił wynik meczu. Tak oto Marco podtrzymał wspaniałą tradycję – młody Hiszpan trafia w debiucie każdych rozgrywek, w jakich bierze udział. Po Superpucharze Europy, La Liga, Pucharze Króla i Lidze Mistrzów przyszła pora na Superpuchar Hiszpanii. 3-1 to i tak niski wymiar kary, bo przy uczciwym sędziowaniu Real powinien wygrać 4-0.
Mimo wielu niedokładności i fatalnej gry duetu napastników Real pokazał się dzisiaj z bardzo dobrej strony osiągając korzystny wynik przed środowym rewanżem w Madrycie. Wprawdzie ostatnio Barcelona na Bernabéu radzi sobie całkiem nieźle, jednak tylko katastrofa mogłaby spowodować roztrwonienie przez Królewskich dwubramkowej zaliczki. Ale dopóki piłka w grze…
Plus meczu: Isco, Asensio
Minus meczu: Benzema, Bale