PAPA ROACH
Crooked Teeth
2017
Ponarzekałem trochę na Papa Roach przy okazji recenzji ich poprzedniego albumu F.E.A.R., że bez wyrazu, że schematycznie i nudnawo. Po wysłuchaniu ich najnowszego dzieła z radością donoszę, że mimo powielania starych grzechów jest nieco lepiej. Lepsze, słabsze – ktoś powie, że to pojęcia względne, i też będzie miał rację. 15 lat temu, gdy nu metal święcił triumfy, takie albumy były na czasie i więcej się wybaczało. Dzisiaj jest inaczej, moda przeminęła i wymagania wzrosły. Jeśli chce się zaistnieć w zatęchłym gatunku, słuchacz oczekuje fajnych i choć trochę wyrazistych piosenek. Gdy takich brakuje, trzeba się ratować zagrywkami pod publikę i zapraszaniem gości, których głos odmieni i ubarwi jednakowe utwory (jak np. wokalistka i producentka Skylar Grey podśpiewująca w balladzie Periscope czy amerykański raper Machine Gun Kelly zagadujący Sunrise Trailer Park). To nawet działa, bo te dwa to akurat najbardziej przebojowe nagrania w zestawie. Ale też bliższe estetyce pop rocka niż nu metalu.
Oczywiście to wszystko kwestia spojrzenia i oczekiwań. Niedawno ktoś mi zarzucił przy jednej z recenzji plastikowego albumu, że za dużo wymagam, że grupa jest dobra technicznie, gra „radiowo”, popularyzuje rocka i to wystarczy. No jak komu, mnie niekoniecznie, bo stąd krok do chwalenia dosłownie wszystkich za wszystko. Papa Roach na Crooked Teeth gra swoje, i to dobrze, że Amerykanie nie zdradzają gatunku, w którym są dobrzy, a wręcz unowocześniają go i bez problemu zajmą miejsce na numetalowym tronie po Linkin Park. Po 20 latach od płytowego debiutu Jacoby Shaddix rapuje jak za dawnych lat, grupa kipi energią, lecz brzmienie nie jest już tak potężne, a piosenki złagodzono i skrojono pod komercyjne radiostacje. Dlatego nie wygląda mi to na szczere i naturalne. Bardziej przeszkadza mi co innego – ogólnie dzieje się tu niewiele, a kilkanaście podobnych, schematycznie zbudowanych nagrań w takiej dawce męczy. Pod koniec już człowiek nie rozróżnia, czego słucha. Jednak wcześniej usłyszy wystarczająco dużo.
Break The Fall z wiolonczelowym wstępem i stadionowym refrenem dobrze wprowadza w nastrój krążka. Ciekawszy, bardziej ambitny wydaje się tytułowy Crooked Teeth, zaś American Dreams to już typowe granie Papa Roach znane ze starych krążków. Bardziej rockowo i drapieżnie robi się pod koniec płyty w Traumatic oraz w bonusowym dla wersji deluxe utworze Ricochet. Na koniec (w przenośni i dosłownie) zostawiłem kapitalną piosenkę None Of The Above, która zamyka część zasadniczą płyty. To mój faworyt, aczkolwiek też brakuje mu nieco poweru. Jak całej płycie, która jednak dzięki temu trafia w obecne czasy – bardziej komercyjne, mniej rockowe. Może to i słuszny kierunek, ja tęsknię do surowości wczesnych albumów zespołu. Niemniej Crooked Teeth przebił F.E.A.R. i to dobry prognostyk na przyszłość. Same kompozycje są tu lepsze, lecz wiele zyskują słuchane oddzielnie – to z kolei nie świadczy najlepiej o płycie jako całości.
19 września 2017 w warszawskiej Progresji zobaczymy, jak chłopaki wypadną na żywo z tym materiałem. Nie mam wątpliwości, że dadzą radę.