JAMES BLUNT
Afterlove
2017
Każdy (no… prawie każdy) muzyk ma swoje 5 minut (a niektórzy trochę więcej). Dla brytyjskiego piosenkarza, byłego oficera armii brytyjskiej Jamesa Blunta był to megahit You’re Beautiful i debiutancki album Back To Bedlam z 2004 roku, sprzedany na świecie w ilości ponad 11 milionów (ponad 3 mln w samej Anglii). Kolejny osiągnął trzy miliony, następny jeden… Nic dwa razy się nie zdarza, Blunt już zszedł na ziemię i teraz jest jednym z wielu. Nie zmienia to faktu, że ma spore grono wielbicieli (czy raczej: wielbicielek) i nadal nagrywa ładne popowe piosenki. Romantyk o urzekającym głosie jest stworzony do śpiewania melancholijnych ballad, ale przecież żadna płyta nie może być wypełniona wyłącznie takimi nagraniami. Ta najnowsza też nie jest. Powiem więcej – piosenek na miarę You’re Beautiful czy High nie uświadczymy, a te bardziej popowe owszem są, lecz szybko się nudzą. Taki to urok Jamesa Blunta – nagrania szybkie i rytmiczne nie potrafią złapać za serce ani porwać, są jedynie poprawne, chwilami dryfując w kierunku banału.
Początek albumu jest udany – to zawsze ten moment, gdy nadzieja bierze górę, gdy dajemy artyście kredyt zaufania czekając na coś ekstra. Gdy jednak po kilku utworach to „ekstra” nie nadchodzi, robi się smutno, bo przecież w popowych płytach sama poprawność to za mało. Na starcie wita nas singlowy hit (hit?) Love Me Better, trochę bezpłciowy, zaraz potem jednak czeka typowo bluntowy Bartender i bardziej imprezowy Lose My Number. Dwie dobre melodie i naprawdę udane piosenki. Potem jest już różnie, zależy co kto lubi. Mnie ruszyły jeszcze tylko dwie kompozycje – delikatna, idealnie łącząca akustyczną gitarę z głosem Jamesa Someone Singing Along oraz bardzo stonowana, inna od pozostałych Heartbeat (ten pogłos!). Czy to dużo? Jak na prawie 4 lata pracy to raczej nie bardzo. Nie ma tu nagrań, które pozostaną na lata. Ot po prostu kolejny niezły i tylko niezły krążek lubianego artysty, który kiedyś zaskoczył swoją innością, a teraz się osłuchał i nie robi nic, by to zmienić. Miał swoje 5 minut i teraz może spokojnie robić swoje. Fajerwerków tu nie ma, lecz i tak nieco monotonny Afterlove można zapisać po stronie plusów. Jeśli ktoś lubi głos Blunta i tego typu śpiewanie. Może za 3/4 lata będzie lepiej…