Po świetnym spotkaniu Realu w półfinale Ligi Mistrzów na Bernabéu nadeszła pora na rewanż. Ostatnie derby na Vicente Calderón. Dla podopiecznych Zinédine’a Zidane’a cel był jasny – awansować do finału w Cardiff. Atlético marzyło o remontadzie, lecz po porażce 0-3 sprzed tygodnia odrobienie strat wydawało się niemożliwe. Ale nie dla Colchoneros. Od pierwszej minuty rzucili się na Królewskich z wielkim impetem spychając ich do rozpaczliwej obrony. Wyrazem tej bezradności były dwa szybko stracone gole, zdobyte przez Saúla w 12 minucie po rzucie rożnym i chwilę później Griezmanna z rzutu karnego po faulu Varane’a. W szeregi Blancos wkradł się niepokój. Wyglądali, jak bokser po silnym ciosie. W tej partii meczu można było odnieść wrażenie, że w ogóle nie dojechali na stadion. Isco marnował kontry i strzelał anemicznie, Ronaldo tracił piłki, Benzema nie mógł się odnaleźć, gościom naprawdę niewiele wychodziło. I nagle pod koniec pierwszej połowy Karim Benzema ni stąd ni zowąd przeprowadził akcję marzenie. Przedryblował trzech rywali, dokładnie dograł do Kroosa, ten precyzyjnie uderzył, Oblak cudem obronił, lecz wybitą piłkę do siatki skierował Isco. I to praktycznie zakończyło rywalizację. Po zmianie stron gospodarze nie mieli już tyle werwy ani wiary, że da się odwrócić losy dwumeczu. Real kontrolował spotkanie, dominował i wprawdzie gola nie zdobył, ale i tak osiągnął zamierzony cel. To porażka, która nie boli. To porażka, która cieszy. To wynik, dzięki któremu Królewscy jadą do Cardiff bronić tytułu najlepszej drużyny Europy w starciu z Juventusem. Dzisiaj nie zagrali wybitnie, przez długie fragmenty mocno cierpieli, a ich postawa nie mogła się podobać, lecz w porę zareagowali i zasłużenie awansowali. Przy okazji wyrównali osiągnięcie Bayernu Monachium z 2014 roku 61 kolejnych meczów z golem. Jeśli trafią w niedzielę z Sevillą, będą samodzielnymi rekordzistami. Duże brawa dla Zizou i jego ekipy.
Plus meczu: Modrić, Isco