REAL-ATLETICO 3-0 Atlético pozamiatane po trzech golach Cristiano Ronaldo

Real Atletico 3-0 Liga Mistrzów 2016/2017 półfinałPierwszy półfinał Ligi Mistrzów i starcie z najgorszym możliwym rywalem – sąsiadem zza miedzy, Atlético Madryt, które dwukrotnie w ostatnich trzech lata grało w finale. Podobnie jak Real. Co więcej – Real obie konfrontacje wygrał. Rzutem na taśmę, ale jednak. Pozornie więc nie było się czego obawiać, ale ekipa Simeone to drużyna wyjątkowo niewygodna, i tego nie trzeba tłumaczyć żadnemu miłośnikowi futbolu (a inni o meczach nie czytają). Tu nie ma faworytów, a atut własnego boiska nie istnieje, bo właśnie na Bernabéu Colchoneros czują się jak u siebie. W lidze hiszpańskiej przyjeżdżają tu jak po swoje – wygrali trzy z ostatnich czterech spotkań, jedno zremisowali. Ale każdy mecz to inna historia. Można narzekać na upór Zidane’a i faworyzowanie będącego pod formą Benzemy czy statycznego Kroosa, ale to nie ma znaczenia w kontekście walki o finał. Każdy przecież chce dobrze, trener wie o co walczy i trzeba uszanować jego wybory. Tym bardziej po takim meczu, w którym wszystko zagrało. Real wygrał 3-0 nie pozostawiając rywalowi żadnych złudzeń. To był mecz kompletny Królewskich, jeden z najlepszych (jeśli nie najlepszy) za kadencji Zidane’a. Drużyna, która męczyła się ze średnią Valencią, potrafiła 3 dni później całkowicie zneutralizować zalety wielkiego Atlético, które było zupełnie bezradne. Zaledwie jeden celny strzał gości oddany w 90 minucie – to wystarczy za wszelki komentarz.

Real był dzisiaj totalny, był wielki i po raz pierwszy od dawna napawał dumą swych kibiców w starciu z trudnym rywalem. Na nic się zdały szybkość, technika i bieganie piłkarzy Simeone – gospodarze nie pozwalali im dosłownie na nic. Pełna kontrola nad meczem i praktycznie tylko jedno poważne zagrożenie, gdy Navas wybronił sam na sam z Gameiro. Jego vis a vis miał więcej pracy (16 uderzeń, 8 celnych) i kilka razy spisał się znakomicie (zwłaszcza broniąc główkę Varane’a). Przewaga Blancos była miażdżąca, a pierwsza bramka padła już w 10 minucie, gdy Cristiano wykorzystał dogranie Casemiro. Potem blisko był Modrić i Benzema po zaskakującej przewrotce. Po zmianie stron kolejne dwa trafienia dołożył on – król Ligi Mistrzów, nie do zatrzymania dzisiaj Cristiano Ronaldo. Nawet jeśli dotąd grał dość słaby sezon, to co z tego, skoro odnalazł formę w najważniejszym momencie. To jego gole nr 8, 9 i 10 w tegorocznej edycji LM, nr 101, 102 i 103 w historii LM, a trzecie trafienie to zarazem gol nr 400 w barwach Realu Madryt. Co trzeba więcej? A przecież swoje szanse mieli jeszcze zmiennicy Asensio i Lucas Vázquez, a w ostatniej minucie Modrić.

Mecz rozgrywany był na dużej intensywności, obie ekipy zagrały stworzyły widowisko godne półfinału Ligi Mistrzów, ale tylko jedna była perfekcyjna. Od mało efektownego i minimalistycznego Realu Zidane’a nikt chyba nie oczekiwał takiego rewelacyjnego spotkania. Rywalizacja nie jest zamknięta, trudno jednak wierzyć, że Królewscy polegną w rewanżu różnicą czterech goli i nie awansują do finału. Powiem wprost: nie ma takiej opcji. Jednak z otwieraniem szampana należy się jeszcze kilka dni wstrzymać. Także z szacunku dla rywala, który dziś nie dał rady, ale i tak jest wielki. Paradoksalnie – to był w tym sezonie pierwszy mecz Realu w Lidze Mistrzów, w którym drużyna zachowała czyste konto. W poprzednich 11 starciach Królewscy stracili aż 15 bramek. Ot, taka ciekawostka…


Plus meczu: Cristiano Ronaldo, Isco, Asensio

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: