El Clásico, zwane też Derbi Espa?ol (w Hiszpanii, bo w Polsce błędnie przyjęło się Gran Derbi) to najważniejszy mecz w ligowej piłce. Święta wojna dwóch odwiecznych rywali, Realu i Barcelony, rozgrzewa kibiców i cały świat, który co najmniej dwa razy w roku wstrzymuje oddech, by oglądać zmagania dwóch najlepszych klubów świata z najlepszymi piłkarzami globu i największą ilością fanów. Więcej pisać nie trzeba, robiłem to co roku, więc teraz tylko dodam, że dzisiejszy Klasyk nr 234 (w samej La Liga nr 174) nabrał szczególnego znaczenia dla obu ekip, dla każdej z innego powodu. Prowadzący w tabeli Real wygrywając odskoczyłby na 6 punktów i zrobiłby bardzo duży krok w kierunku mistrzostwa, z kolei podrażniona odpadnięciem z Ligi Mistrzów Barcelona grała dziś o wszystko – tylko wygrana dawała jej realne szanse powrotu do walki o obronę tytułu. Walczyła o życie i uratowanie sezonu, a taka determinacja nieraz prowadzi do wielkich czynów. Nie wolno też zapominać, że atut własnego boiska w El Clásico nie istnieje – Katalończycy dobrze sobie radzą w Madrycie i wygrali tu 5 z ostatnich 8 spotkań.
W lidze zdominowanej w ostatniej dekadzie przez Barcelonę (6 tytułów mistrza Hiszpanii) Królewscy przystępowali do tego meczu w wyjątkowo komfortowej sytuacji, z przewagą trzech punktów i jednego meczu. To prawdziwy luksus, gdyż ostatnio madrytczycy co roku musieli gonić rywala i odrabiać straty. Podobny luksus mieli w 2014 roku za kadencji Ancelottiego (w tabeli 4 punkty przewagi – więcej niż dzisiaj) gdy celebrowali serię 31 meczów bez porażki. Wtedy hat-trick Messiego pozbawił Real złudzeń. Barça zwyciężyła 4-3 i tych punktów zabrakło na finiszu. Dzisiaj to nie miało prawa się powtórzyć. A jednak się powtórzyło…
Byliśmy świadkami bardzo emocjonującego meczu pełnego zwrotów akcji i prawdziwej wymiany ciosów. Ten ostatni zadał Messi, gracz numer jeden tego spotkania, z chirurgiczną precyzją strzelając zwycięskiego gola w ostatniej minucie. A co było wcześniej? Zmienne fazy rywalizacji. Najpierw przewaga gospodarzy zwieńczona w 28 minucie golem Casemiro, który dobijał strzał w słupek Ramosa. Znów napastników wyręczał obrońca i pomocnik. Wato dodać, że z przodu fatalnie grał Benzema, a wracający po kontuzji Bale odnowił uraz i szybko zszedł z boiska (z korzyścią dla drużyny, bo zastąpił go znacznie lepszy Asensio). Zidane nie trafił ze składem i nie przygotował dobrze zawodników. Barcelona szybko odzyskała kontrolę nad meczem, a tuż po stracie bramki wyrównała po świetnej akcji Messiego.
W drugiej połowie sytuacja się powtórzyła – najpierw dominował Real i nawet stwarzał niezłe sytuacje, lecz nie potrafił postawić kropki nad i. Zawodnicy pudłowali, a znakomity mecz w bramce rozegrał Ter Stegen. Jeszcze lepiej wypadł jego vis a vis. Keylor Navas niczym w ubiegłym roku ratował madrytczyków w kilku niemożliwych sytuacjach, bowiem Barcelona strzelała może rzadziej, ale groźniej i jej okazje były bardziej klarowne. W 73 minucie prowadzenie Katalończykom dał Rakitić kapitalnym uderzeniem z 20 metrów i wydawało się, że kolejne gole gości są tylko kwestią czasu. Real był bezradny, a gdy w 82 minucie odcięło prąd Ramosowi (po brutalnym wejściu w Messiego kapitan wyleciał z boiska) i Królewscy grali w dziesiątkę, trudno było wierzyć w szczęśliwy finał. Jokerem niespodziewanie okazał się James, który zaraz po wejściu na boisko wyrównał na 2-2. Ale Barcelona, jak Real, walczy do końca i to ona dziś była lepsza. Ostatni zryw w ostatniej minucie i drugi gol Messiego. Gol nr 500 w barwach Blaugrany. Gol na wagę trzech punktów. Kto wie, czy nie gol na wagę wygrania ligi hiszpańskiej? Katalończycy wracają na pozycję lidera i z pewnością dostaną teraz wiatru w żagle. W Madrycie może być odwrotnie.
Do mistrzostwa zabrakło kilku sekund. Real we frajerski sposób wypuścił z rąk remis, który stawiał madrytczyków w całkiem niezłej sytuacji. Teraz nadal mogą zdobyć ligę, lecz muszą wygrać wszystkie pozostałe mecze (chyba że Barcelona się jeszcze pomyli), a to niełatwe zadanie. Zwłaszcza w kontekście dwumeczu z Atlético, który będzie kosztował sporo sił. Już dzisiaj Real nie wyglądał świeżo na tle szybkich napastników Blaugrany (którzy przecież na skutek braku dobrych zmienników mają w nogach kilkaset minut więcej w całym sezonie), a przecież trzeba grać dalej co 3 dni i wygrywać. Przewaga została roztrwoniona i margines błędu się skończył.
Można już podsumować kwietniowe mecze prawdy Zidane’a. Najpierw ocena mierna za Atlético, potem dobra za Bayern i niedostateczna za Barcelonę. Czyli w sumie niezbyt dobrze. Mówiono, że Barça jest słaba jak nigdy, a zagrała w Madrycie prawdziwy koncert i zgasiła faworyzowany Real. W zasadzie koncert grał tylko Messi, ale to wystarczyło. Na tle krajowej czołówki Królewscy wcale nie wypadają dobrze. Jeśli chcą coś wygrać w tym sezonie, muszą się bardzo poprawić, i to już od następnego spotkania. Żarty się skończyły.
Plus meczu: Navas, James
Minus meczu: Ramos, Benzema