San Mamés w Bilbao to bardzo trudny teren. Athletic nie przegrał na swoim stadionie od 19 spotkań, kiedy trzy punkty zdobyła Barcelona. Dzisiaj przed takim samym zadaniem stanął Real Madryt – musiał wygrać, by umocnić się na czele tabeli i spokojnie przeczekać przerwę reprezentacyjną. To się udało, chociaż podopieczni Zidane’a do ostatniej chwili musieli pozostać czujni. Gospodarze atakowali i przeważali w polu, tworzyli groźne sytuacje, lecz górę wzięło doświadczenie Królewskich. Madrytczycy wykorzystali dwie z niewielu stworzonych okazji i wracają do domu z tarczą, natomiast gracze Valverde mogą się pocieszać, że rozegrali dobre zawody i napędzili stracha rywalowi. Z dobrej strony pokazał się Benzema, który biegał, dryblował, rozgrywał i w 25 minucie wyprowadził Blancos na prowadzenie wykorzystując kapitalne dogranie Ronaldo. Brylował zwłaszcza na tle Bale’a, który jakby nie dojechał na spotkanie. Walijczyk nie pokazał nic, co kwalifikowałoby go do piłkarskiego topu.
Po przerwie gospodarze podkręcili tempo i przycisnęli zamykając Real w szesnastce. W 65 minucie wyrównał Aduriz i gdy wydawało się, że przejmą kontrolę nad wydarzeniami, gola strzelił Casemiro. Dośrodkowanie z rzutu rożnego przedłużył Cristiano, a Brazylijczyk skorzystał z prezentu zapewniając Królewskim niezwykle cenne trzy punkty. Nie było to wielkie spotkanie, ale postawa madrytczyków cieszy. Chociaż pozwalali rywalowi na zbyt wiele (to już norma) i dość długo wchodzili w mecz (to też norma), cały czas pozostali skoncentrowani i potrafili zareagować, gdy Baskowie wyrównali i nabrali wiatru w plecy. Na ładną i efektowną grę Realu w tym sezonie nie ma co liczyć, trzeba więc doceniać zwycięstwa, tym bardziej te osiągnięte w bólach i cierpieniach. Dzisiaj Królewscy dopisują sobie kolejne (już dwudzieste) i ciągle mogą patrzeć na innych z góry. Przynajmniej do kwietnia, gdy mecze z Bayernem, Atlético i Barceloną naznaczą sezon.
Plus meczu: Benzema, Casemiro
Minus meczu: Bale