MORGAN
Morgan
2016, USA
sci-fi, thriller
reż. Luke Scott
Dzieci sławnych rodziców mają trudniej, nigdy bowiem nie unikną porównań, w których już na starcie są przegrani. Luke Scott to syn Ridleya Scotta, jednego z najwybitniejszych twórców w światowej kinematografii. Może właśnie dlatego nie było mu łatwo rozpocząć pracę na własne konto, bo przecież nazwisko zobowiązuje. Wreszcie udało się – tuż przed 50-tką zadebiutował pełnowymiarową produkcją. Oczywiście science-fiction, w końcu geny te same co tata, więc to nie stanowi zaskoczenia. Lepiej jednak zapomnieć o nazwisku reżysera i unikać analogii do twórczości Ridleya, tak będzie uczciwiej wobec mało doświadczonego Luke’a.
Morgan to imię stworzonej w wyniku badań nad ludzkim DNA inteligentnej istoty. Chociaż wygląda na nastolatkę, ma zaledwie 5 lat, a jej cechy psychofizyczne i umiejętności znacznie przekraczają możliwości człowieka. Niestety eksperyment wymyka się spod kontroli, gdy atakuje jedną ze swoich opiekunek. Nowatorski w skali światowej projekt nadzoruje tajemnicza korporacja i to do niej należy decyzja, czy kontynuować prace badawcze po incydencie w laboratorium. W celu oceny zagrożenia wysyła na miejsce dr Lee Weathers (Kate Mara), specjalistkę w rozwiązywaniu kryzysów. Trzymana w zamknięciu Morgan nie zamierza jednak biernie czekać na rozwój wypadków.
Filmów o sztucznej inteligencji było sporo i zapewne równie wiele ich jeszcze powstanie. Warte zapamiętania można policzyć na palcach jednej ręki, i Morgan z pewnością do nich nie dołączy. Powodem nie jest nawet skromny budżet produkcji, bo jak na 8 mln $ obraz wypadł całkiem okazale i aktorsko też się obroni, tylko schematyczny scenariusz i brak doświadczenia w tworzeniu właściwej narracji – budowaniu nastroju, dozowaniu napięcia, stosowaniu niedopowiedzeń, o logice zdarzeń nie wspominając. Zbyt wiele tu burzących klimat elementów kina akcji (pościgi, bijatyki, strzelaniny) – nie chodzi o to, że wypadają źle, ale pasują jak pięść do nosa. Może właśnie w kinie akcji Luke będzie miał szansę wyjść z cienia ojca?
Ex Machina to to nie jest – tam mimo niewielkiego budżetu było wszystko na miejscu i nikt nie musiał uciekać się do tanich chwytów, i choć można byłoby z tej historii wycisnąć znacznie więcej (przy większej chemii na linii scenarzysta-reżyser), Morgan i tak w miarę dobrze się ogląda (i równie szybko zapomina po wyjściu z kina). To zasługa sprawności warsztatowej samego Scotta i mrocznej scenografii, idealnie pasującej do tajemniczej placówki badawczej na końcu świata. Aczkolwiek zważywszy na skalę i znaczenie projektu, obiekt powinien być lepiej chroniony, nie tylko przez metalową bramę, którą bez problemu (i niemal bez zarysowania lakieru!) można sforsować zwykłym samochodem. Sam przekaz filmu (nie potrafimy przewidzieć skutków zabawy w Boga) to też nic nowego – wszystko już było i to w lepszym wydaniu. W Morgan twórcy mieli niezły pomysł i zafundowali widzom tajemniczy początek, potem zabrakło odpowiedniego rozwinięcia (sporo dłużyzn, brak dynamiki akcji, wiele fabularnych naiwności) i zaskakującego finału (bo zakończenie raczej nikogo nie zdziwi), w efekcie emocji, dla których przecież wybieramy się do kina.