Przed meczem z Las Palmas pytania były dwa – czy Real we własnym domu znów będzie cierpiał grając z poukładaną drużyną dobrze operującą piłką oraz czy Zidane znów wystawi swój ulubiony skład z BBC z przodu i CKM w środku? Po ich niedzielnym „koncercie”, gdy przez godzinę nie potrafili stworzyć jednej klarownej sytuacji bramkowej, takie rozwiązanie byłoby sabotażem. Chyba zrozumiał to sam trener, który potrafi swoimi niesprawiedliwymi wyborami personalnymi obrzydzić kibicowi oglądanie meczu (chociaż do niego raczej niewiele dociera w tej kwestii – ma tyle opcji do ułożenia jedenastki, a zawsze wybiera toporne BBC i równie toporne CKM), bo dokonał zmian w stosunku do swej ulubionej jedenastki. Pojawił się Kovačić i Isco (w miejsce Modricia i Casemiro), a w ataku Morata. Niewielkie to zmiany, ale jednak – była wreszcie szansa na nieco lepsze widowisko i choćby zalążki gry kombinacyjnej, którą jednowymiarowy Real Zidane’a dawno zatracił. Gra kombinacyjna w Madrycie owszem była, ale raczej za sprawą gości z Wysp Kanaryjskich, którzy rządzili w środkowej strefie boiska. Najpierw jednak uderzył Real.
Madrytczycy ruszyli z kopyta i po 30 sekundach gola strzelił Morata, ale był na spalonym. Drugiego gola zdobył kilka minut później też z minimalnego spalonego (po przerwie podobnie trzeciego). Gra Królewskich mogła się podobać, a w 8 minucie idealne prostopadłe (!) podanie Kovačicia na gola zamienił Isco. Chwilę później odpowiedzieli goście – Tana ubiegł Ramosa i mocnym strzałem trafił na 1-1. Po tej bramce z Królewskich uszło powietrze i praktycznie przestali grać. Próbował Kovačić i Isco, reszta stała i patrzyła, a w rolę Benzemy wcielił się Kroos – dreptał powoli i psuł podania. Równie nijaki był Cristiano Ronaldo. Szybkie i przebojowe Las Palmas obnażyło mizerię wolnego i bezbarwnego Realu Zidane’a. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
Mecz położył Gareth Bale. Po zmianie stron na chwilę odcięło mu prąd – bez piłki kopnął rywala, potem go jeszcze odepchnął i wyleciał z boiska. W 55 minucie Ramos zagrał ręką w polu karnym, a jedenastkę wykorzystał Viera. Gdy 3 minuty później gola na 3-1 po świetnej kontrze strzelił Boateng, było po meczu. Real był bezradny, brakowało świeżości i dynamiki, madrytczycy biegali jak dzieci we mgle, a zmiany Zidane’a niewiele dały. W drużynie nie było wiary, akcje nie miały szybkości ani pomysłu, a Kanaryjczycy (którzy wcześniej przegrali 4 mecze z rzędu!) pokazali, jak należy grać i jakie znaczenie ma odpowiednie nastawienie. Obie ekipy miały swoje sytuacje, a nadzieja dla gospodarzy pojawiła się w 86 minucie, gdy Ronaldo z rzutu karnego strzelił bramkę kontaktową. Wtedy Real uwierzył, wtedy zaczął grać – trochę za późno, zostało bowiem 5 minut. Jednak w Madrycie niemożliwe nie istnieje i w 89 minucie po dograniu Jamesa Ronaldo wyrównał. Dotąd był to bardzo słaby mecz w wykonaniu Portugalczyka, ale bramka na wagę punktu nieco zmienia ocenę. Na więcej zabrakło czasu i choć należy pochwalić grających w dziesiątkę Królewskich za ostatnie minuty, obudzili się stanowczo za późno. Trzeba było wcześniej wykazywać taką determinację.
Dotychczas Las Palmas nigdy nie wygrało w Madrycie? Nie wygrało i dzisiaj, ale i tak urwało punkty gospodarzom. Nowym liderem La Liga jest Barcelona, a projekt Zizou rozłazi się w szwach. Trener z niego nijaki, bardziej dobry mediator, który wprowadza spokój i nic więcej. Ten nomen omen stoicki spokój (czytaj: lenistwo) widać na boisku – niestety zamiast dobrej gry i pełnego zaangażowania wszystkich zawodników. To trzecie z rzędu słabe spotkanie Los Blancos, po każdym trener i piłkarze mówią o poprawie, wyciągnięciu wniosków, i w kolejne wchodzą z nastawieniem na niewielki wysiłek. Dziś Real przespał większość meczu i zaczął walczyć, gdy było już po herbacie. A przecież grał z drużyną z dolnych rejonów tabeli, nie z żadnym mocarzem. Taka postawa źle świadczy nie tylko o graczach, lecz także o trenerze. On odpowiada za odpowiednią motywację, której od roku nie potrafi wyegzekwować. Dotąd Francuza broniły wyniki, teraz to się skończyło, a 7 bramek straconych w 3 meczach każe bić na alarm. I to bardzo głośno.
Paradoksalnie dzisiaj Zidane pobił kolejny klubowy rekord (niewiele znaczący w kontekście straty punktów) – jego Real ma na koncie już 45 meczów z rzędu ze strzelonym golem. Dotychczasowy najlepszy wynik należał do Barcelony z lat 1942-1944.
Plus meczu: Kovačić, Isco
Minus meczu: Bale, Kroos, Ramos