KORN
Serenity Of Suffering
2016
W Wikipedii czytamy, że Korn (pisownia stylizowana: KoЯn) to amerykańska grupa muzyczna wykonująca nu metal. Niby tak, ale to zbytnie uproszczenie. To bardzo ambitna formacja, muzycy od początku sporo eksperymentowali, mieszali gatunki, wprowadzali do swej twórczości elementy industrialu czy funku (wokalista Jonathan „JDevil” Davis określił kiedyś Korn formacją funkową, w odróżnieniu od metalowych Iron Maiden czy Judas Priest). W XXI wieku panowie trochę pobłądzili – zaczęli gonić za modą, poszli w stronę dubstepu i wszechobecnej elektroniki, zatracili tożsamość, a grupę na kilka lat opuścił gitarzysta Brian „Head” Welch, jeden z założycieli i filarów projektu. Gdy w 2013 roku powrócił, spisany na straty Korn odzyskał wigor. Wprawdzie album Paradigm Shift trudno określić jako udany, lecz zmiana brzmienia była zauważalna i zrobiono krok w dobrym kierunku. Odpowiedź na pytanie, czy jest szansa na prawdziwy powrót do źródeł i brzmienia z lat 90. miał dać dopiero kolejny krążek Serenity Of Suffering. Dał. Pozytywną.
Główna wiadomość jest taka, że elektronikę wyrzucono do kosza – czasem gdzieś tam pobrzmiewa, lecz na nowej płycie niepodzielnie rządzą gitary Munky’ego i Heada. Dominują przesterowane basy i przygniatające riffy, brzmienie jest surowe i potężne (brawa dla producenta Nicka Raskulinecza), a kompozycje ostre i drapieżne. Brak im wyrazistości (ta nigdy nie była mocną stroną Kalifornijczyków), przez co album wydaje się monotonny i zbyt długi, lecz wielbicielom metalowego łojenia to nie powinno przeszkadzać, bo Korn od dekady nie grał tak dobrze i mięsiście. Bez gonienia za modą i radiowych kompromisów. To najcięższa płyta zespołu w tym stuleciu, świetnie obrazują to wybrane do promocji singlowe utwory Rotting In Vain i Take Me. Dość schematyczne, proste w konstrukcji, lecz zarazem bardzo klasyczne nagrania, jakich dawno nie słyszeliśmy. Reszta poziomem drastycznie nie odstaje, a jeśli trzeba jeszcze coś wyróżnić, wybieram otwierający zestaw Insane, którego pancerny riff i growlujący wokal JDevila (to niejedyny taki przypadek tutaj) od razu ustawia do pionu, A Different World, gdzie gościnnie podśpiewuje (czy raczej: ryczy) Corey Taylor z grupy Slipknot, oraz industrialną, nieco bardziej przebojową kompozycję Baby (bonus w rozszerzonych wersjach wydawnictwa).
Panie i panowie: Korn is back! Chłopaki skończyli zabawę z elektroniką, spięli pośladki i są dzisiaj silniejsi niż kiedykolwiek w obecnym stuleciu. Jadą niczym walec, grają mocno i konkretnie czerpiąc garściami z przeszłości, Davis śpiewa jak natchniony, a gdy trzeba krzyczy, rapuje czy skreczuje. Gdy muzycy dodadzą do tego lepsze melodie i odrobinę różnorodności, będzie hit na miarę Follow The Leader czy Issues. Płytą Serenity Of Suffering na pewno ucieszyli starych fanów i narobili smaku na kolejne krążki.