Po pucharowych niepowodzeniach pora wrócić do rzeczywistości i walczyć o ligę hiszpańską, którą Real od 2009 roku wygrał tylko raz, 5 lat temu pod wodzą Mourinho. Barcelona w tym czasie triumfowała 6 razy i to istotny powód, by wreszcie tę statystykę odmienić. Aby to zrobić, trzeba też znacząco odmienić statystykę ostatnich meczów – podczas 5 spotkań madrytczycy wygrali tylko raz, i to po wielkich mękach. Kosztowało ich to odpadnięcie z Pucharu Króla i utratę szans na walkę o potrójną koronę. Ale korona mistrza kraju też byłaby całkiem miła… Dzisiaj na Bernabéu zameldowała się drużyna z San Sebastian, obok Sevilli kolejna rewelacja rozgrywek Primera División, grająca szybki i atrakcyjny futbol oparty na pełnej dominacji poprzez dokładne podania i dużą ruchliwość zawodników. Czyli dokładnie odwrotność tego, co obserwujemy w Madrycie, zwłaszcza w przedniej formacji. Jednak bez względu na to, kto jest rywalem, jeśli Real chce zdobyć tytuł, musi wygrywać, zwłaszcza na własnym stadionie, i nie szukać wymówek w postaci kontuzji czy zmęczenia. Zidane nadal nie ma do dyspozycji kilku podstawowych graczy, lecz z tych pozostałych nadal można sklecić dobrą jedenastkę. Ważne, by wszyscy piłkarze walczyli przez pełne 90 minut, bo tego nastawienia w Copa del Rey brakowało, a cierpliwość kibiców też ma swoje granice.
Real Madryt wygrał i znów pokazał dwa oblicza. Do przerwy był nudny i bezbarwny, potem poprawny i konkretny. O pierwszej połowie trzeba napisać, że się odbyła, a ze strony Królewskich brało w niej udział tylko dwóch graczy – Lucas Vázquez i Kovačić. Reszta zaledwie była na boisku, o Benzemie nawet tyle trudno powiedzieć. Podobnie jak z Celtą, swoją grą pluje w twarz kibicom, których gwizdy były całkowicie uzasadnione. Od wielu, wielu lat nie było tu tak słabego i tak leniwego napastnika, a ciągłe wystawianie go w pierwszym składzie bardzo źle świadczy o trenerze. Koszmarnie grał też Ronaldo gubiąc piłkę w prostych sytuacjach i psując krótkie podania do kolegi obok. Portugalczyk kompletnie zatracił wyczucie w nodze, a jego niezdarność jest denerwująca. To jednak on był autorem podania otwierającego drogę do bramki Kovačićiowi w 37 minucie, a najlepszy na boisku Chorwat wykorzystał szansę i trafił na 1-0. Przed przerwą było to jedyne (!) celne uderzenie Los Blancos, którzy często nie potrafili nawet wyjść z piłką poza własną połowę.
Po zmianie stron było już znacznie ciekawiej. Baskowie dalej przeprowadzali ładniejsze akcje, mieli większe posiadanie piłki i lepiej nią operowali, lecz brakowało im wykończenia, to zaś był dzisiaj atut gospodarzy. W 51 minucie Kovačić idealnie obsłużył Cristiano, a ten podcinką podwyższył na 2-0 częściowo odkupując swe winy. Mecz był pod kontrolą, a gdy za Benzemę na boisko wszedł Morata, Real wreszcie grał z napastnikiem, a nie jego atrapą. Hiszpan w 5 minut zrobił więcej niż Benzema w 60 i szybko trafił do bramki, ale był na minimalnym spalonym. W 82 minucie strzelił następnego, tym razem już prawidłowego gola. Kontratak rozprowadził Danilo, podał do Lucasa, ten idealnie dośrodkował i Morata głową dopełnił formalności.
Zważywszy na klasę rywala 3-0 to wynik znakomity, dużo lepszy niż sama gra madrytczyków w strugach lejącego deszczu. W tym aspekcie wciąż jest wiele do poprawienia, a kadrowe wybory Zidane’a nie mogą zachwycać, jednak plan został wykonany bardziej niż dobrze. Królewscy wreszcie zagrali na zero z tyłu i mimo zaległego spotkania wyprzedzają Barcelonę o 4 punkty. Oby tak dalej.
Plus meczu: Kovačić
Minus meczu: Benzema