Wymówki, wymówki… zawsze można jakąś znaleźć. Zidane przez cały rok pracy z Realem przegrał zaledwie dwa mecze (!), a potem zrobił to samo na przestrzeni 3 dni. Już po porażce na Bernabéu było wiadomo, że aby awansować do półfinału Pucharu Króla Real musi w rewanżu wygrać z Celtą różnicą dwóch bramek. To praktycznie mission impossible przy obecnej dyspozycji atakujących (leniwy i ciągle pudłujący pupilek prezesa Benzema, spełniony Złotą Piłką i bezskutecznie poszukujący formy Ronaldo i rozczarowany swą pozycją, pozbawiony motywacji Morata) i nieobecności połowy składu. Żeby unaocznić sytuację Królewskich przypomnę, że długoterminowo kontuzjowani są Bale i Pepe, a Coentr?o niby właśnie wrócił, lecz i tak więcej się leczy niż gra. W 2017 roku urazy mieli najpierw Kovačic i Vázquez, potem Isco i James (ten wciąż poza kadrą), niedawno doszły drobne problemy Danilo i Asensio. Teraz, gdy do tego jeszcze dopisać kontuzje trzech najlepszych i najbardziej kreatywnych zawodników (Modrić tydzień lub dwa przerwy, a Carvajal i Marcelo miesiąc), to na Balaídos musiałby stać się cud, by zdziesiątkowani madrytczycy wywieźli korzystny wynik. Cuda się zdarzają, lecz w tym sezonie podopieczni Zidane’a już wyczerpali limit szczęścia. Real tylko zremisował i odpadł z rozgrywek. Potrójnej korony nie zdobędzie, a jeśli Zidane czegoś szybko nie wymyśli i drastycznie nie zmieni, kwestią czasu będzie roztrwonienie przewagi w La Liga. Rywale nie zwalniają tempa i grają o niebo lepiej.
Spotkanie na Balaídos miało taki wydźwięk jak finał ważnych rozgrywek. Nic dziwnego – to pierwsze w tym sezonie być albo nie być, a Królewscy rzadko bywają postawieni pod ścianą. To jeden z tych meczów, w których trzeba pokazać charakter. Kibice wybaczą porażkę, ale braku zaangażowania i walki do upadłego na pewno nie. Realu nigdy nie wolno skreślać, bo tutaj niemożliwe nie istnieje, a efektowne remontady są częścią historii tego klubu. Wprawdzie nigdy dotąd madrytczycy nie odrobili podobnej straty (po porażce u siebie ostatni raz wygrali dwumecz w 1970 roku), lecz statystyki nie grają. Grają piłkarze i bez względu, kto wyjdzie na boisko, właśnie tu każdy musi udowodnić, że wie, jaki klub i jakie wartości reprezentuje. Dzisiaj nie każdemu się to udało.
Zidane wystawił eksperymentalny skład cofając Casemiro do obrony, natomiast z przodu konserwatywny szkoleniowiec postawił na tradycyjną dwójkę – Cristiano i Benzema. Tymi decyzjami przegrał mecz. Benzema się gdzieś zagubił (ale podobno był na boisku), zaś Brazylijczyka zabrakło z tyłu, gdy Celta strzeliła gola w 43 minucie. Wcześniej Real miał jedną (słownie: jedną) sytuację bramkową w meczu, który podobno chciał wygrać. Nie licząc anemicznego uderzenia Isco z 6 minuty, tylko na tyle było stać madrytczyków – jedną akcję, gdy strzał głową Ronaldo Sergio zbił na poprzeczkę, a dobitka Portugalczyka trafiła w słupek. Brak szczęścia? Może i tak, ale to marne wytłumaczenie dla słabej gry Realu. Chęci odmówić nie można, ale nie było ani silnego pressingu, ani pomysłowych rozegrań, ani ataków dużą ilością graczy, ani uprzedzania rywala w walce o piłkę. Nawet jeśli coś z tego było, to stanowczo za mało. Królewscy długo sprawiali wrażenie, jakby remis ich satysfakcjonował, tylko momentami potrafili zagonić rywala do narożnika, a i tak nie umieli z tego skorzystać. Celta przeciwnie – jak już ruszyła, to zdobyła gola, gdy Casilla popisał się kolejną kapitalną interwencją, a odbitą piłkę do własnej bramki skierował Danilo. Któżby inny. Tym razem chłopak miał pecha, bo grał dobry mecz, niemniej to już jego drugie trafienie do niewłaściwej bramki.
Po zmianie stron było dokładnie tak samo. Mało kreacji, mało pomysłu, chociaż sporo chęci po stronie Madrytu, i dobre kontry gospodarzy. Gdy Realowi nie idzie i nie potrafi strzelić gola z akcji, z pomocą przychodzą stałe fragmenty gry. Tak tez było dzisiaj – w 62 minucie stan meczu precyzyjnym strzałem z rzutu wolnego wyrównał Cristiano Ronaldo i Real poczuł krew. Przycisnął i chwilę później Ramos mógł dać prowadzenie. Chybił o centymetry. Potem było walenie głową w mur. Real obudził się zbyt późno, by wygrać, natomiast w 85 minucie Wass strzelił gola na 2-1 i było po meczu. Zidane za długo czekał ze zmianami, trzymał na boisku bezproduktywnego Benzemę, szybkiego Mariano wpuścił minuę przed końcem. Przegrał taktycznie, nie zmotywował wszystkich jak należy i nie wybrał dobrze. W 90 minucie gola na 2-2 strzelił rezerwowy Lucas ratując honor Madrytu, lecz na więcej zabrakło czasu. Zabrakło też umiejętności.
Real Madryt nie udźwignął tego meczu. Celta bezlitośnie obnażyła mizerię drużyny Zizou. Nie dominowała, lecz konstruowała lepsze akcje i lepiej operowała piłką. Zasłużyła na awans. Królewskim jedno trofeum umknęło już w styczniu. Nie wolno pisać, że to mało ważny puchar. Każdy jest ważny w czasach, gdy rywal z Katalonii wygrywa dwa razy więcej. Trzeba jednak pilnować tego, co wciąż jest w grze. To, co widzieliśmy dzisiaj na boisku, nie wystarczy ani na Napoli w Lidze Mistrzów, ani na rywali z ligi hiszpańskiej, w której Real ciągle jeszcze prowadzi, lecz każde potknięcie może ten stan rzeczy zmienić. Kibicom pozostaje wierzyć, że Real Zidane’a stać na więcej.
Minus meczu: Benzema