ENIGMA
Fall Of A Rebel Angel
2016
Gdybym wspomniał Michaela Cretu, zapewne napotkałbym pytający wzrok większości ludzi. Kto to taki? Rumuński muzyk, kompozytor i producent znany głównie jako twórca muzycznego projektu Enigma, który na początku lat 90. zawojował świat hitem Sadeness (Part I). Cretu chyba pozazdrościł kariery żonie (był mężem popularnej w latach 80. niemieckiej piosenkarki dance i euro disco Sandry – to jej szept ozdabia Sadeness) i wpadł na pomysł połączenia muzyki pop z chorałami gregoriańskimi. Wyszło nadspodziewanie dobrze i chociaż tak naprawdę Enigma ma na koncie tylko jeden wielki hit (od biedy można jeszcze dodać Return To Innocence czy Mea Culpa), kilka podobnych do siebie albumów (plus kilka kompilacji) sprzedano w wielomilionowym nakładzie. Czasy się zmieniły, Cretu odszedł w zapomnienie (tak jak Sandra, z którą rozwiódł się po 20 latach), lecz pomysłu na muzykę wcale nie zmienił. Teraz postanowił wrócić na rynek proponując płytę bardzo podobną do debiutu z 1990 roku, czyli słynnego krążka MCMXC a.D. Żeby nie było żadnych wątpliwości, o co tu chodzi, na singlu promującym wydawnictwo wydał nagranie zatytułowane… Sadeness (Part II). Klasyczny ruch, często powtarzany przez wielu twórców muzyki elektronicznej, którym udało się stworzyć wielkie dzieło i będą do śmierci odcinać kupony od popularnego tytułu (przypomnę choćby Mike’a Oldfielda i kolejne części Dzwonów rurowych czy Jean-Michela Jarre’a i jego Oxygene, którego nową odsłonę niedawno usłyszeliśmy).
W sumie trudno mieć za złe, że Cretu sięgnął po znaną nazwę. To jego prawo. Wprawdzie druga część Sadeness nie ma potencjału jedynki i oparta jest na innym pomyśle, ale to zrozumiałe uhonorowanie utworu, od którego wszystko się zaczęło, z okazji ćwierćwiecza wielkiego sukcesu. Bowiem tym razem sukcesu nie będzie. Utwór, w którym zamiast chorału gregoriańskiego i rytmicznych uderzeniach perkusji wykorzystano motyw ze słynnej kompozycji Johanna Sebastiana Bacha Toccata i Fuga D-moll nie jest przebojowy, do tego mało kogo dzisiaj takie granie obchodzi. Co innego cały album, bo to już inna historia. Album, którym Cretu, jak sam zapewniał, chciał oddać ducha Enigmy z tamtych czasów. I oddał, tylko co z tego? Zrobił poprawny, typowy dla siebie krążek, który może towarzyszyć podczas jazdy autem albo spotkania w gronie przyjaciół. Miła dla ucha muzyka ilustracyjna, która nie przeszkadza w rozmowie. Przelatuje bez echa nie wywołując żadnych emocji. Typowy muzak. W 1990 roku Enigma była świeża i nie miała konkurencji, dziś na półkach sklepowych są dziesiątki płyt ambient/new age z podobnym graniem (może nie w Polsce, ale w cywilizowanych krajach). To jednak nie zarzut do muzyki Cretu, bardziej do czasów, do zmian, za którymi rumuński twórca nie nadąża i nadążać nie chce ani nie musi. Gra swoje, robi to dobrze, fanów na pewno ucieszy, że po 8 latach ciszy powrócił z nowym/starym materiałem. A reszta? Reszta pozostanie obojętna i dalej nie będzie wiedzieć, kto to taki.
Po wywodach natury ogólnej chwila o muzyce z The Fall Of A Rebel Angel, bo nie można ignorować faceta, który był niegdyś wielki i stara się znów być. Co poza ogólnie niezłym wrażeniem zostanie w pamięci po tej płycie? Raczej nie wielkie przeboje, bo jak wspomniałem nowy Sadeness jest mało wyrazisty i furory nie zrobił. Nie uratowała go indonezyjska piosenkarka Anggun (jak ktoś nie kojarzy, polecam Snow On The Sahara) – ona robi tu za gwiazdę, śpiewa w trzech nagraniach, w tym najładniejszej piosence w zestawie Mother, gdzie jej głos naprawdę koi zmysły. To jedyne, co zdołałem zapamiętać, choć może warto jeszcze wspomnieć zamykający płytę, spokojny i bardzo dostojny Amen z udziałem brytyjskiego duetu Aquilo. Reszta to już typowo ilustracyjna porcja subtelnej elektroniki z typowym dla Enigmy motywem na samym wstępie. Wszystko elegancko połączone jak przystało na concept album. I tyle. Pomijam całą pokręconą ideologię wokół tematyki piosenek (opowieść o drodze człowieka do odkupienia), bo szkoda sobie tym zawracać głowę. Czy to udany powrót mistycznego projektu? Poniekąd tak, co nie zmienia faktu, że zainteresuje tylko wybranych i stanowi raczej ciekawostkę niż porywający przełom w dyskografii pana Cretu i jego Enigmy.