WARCRAFT
Warcraft: Początek
2016, USA
fantasy
reż. Duncan Jones
Duncan Jones nie ma bogatego filmowego CV, ale też za kamerą nie jest nowicjuszem. W 2009 roku nakręcił klimatyczny obraz science-fiction Moon, potem bardziej rasowy Kod nieśmiertelności z podróżami w czasie, teraz przyszła kolej na kino fantasy, którego akcja rozgrywa się w uniwersum wielokrotnie nagradzanej serii gier komputerowych (również opowiadań i książek wydanych przez firmę Blizzard) pod tytułem Warcraft (nasz dystrybutor dodał hasło Początek niejako uprzedzając, że będą kolejne filmy). Warcraft jest komiksowym, bajkowym hołdem dla fantastyki z szeroko rozbudowanymi światami i postaciami. Nic dziwnego, że przymiarki do jego ekranizacji trwały już od dekady (po ogromnym sukcesie gier, od Warcraft z 1994 roku po World Of Warcraft z 2004 roku), do reżyserii przymierzany był Uwe Boll, potem Sam Raimi, którego ostatecznie zastąpił Duncan Jones.
Ekranizacja gry komputerowej to bardzo trudne zadanie i twórcy filmowi z takich prób rzadko wychodzą obronną ręką. Gry żyją własnym życiem, każdy z graczy kreuje własne scenariusze, bazuje na swojej wyobraźni i nie jest ograniczany żadnym schematem. Jednak film jest dla wszystkich, tworzony też z myślą o widzach, którzy nie używają konsol czy komputera. Może trudniej im odnaleźć się w świecie dziwnych nazw i postaci, jednak łatwiej ocenić, czy reżyser sprostał zadaniu, czy stworzył przekonujący i wciągający obraz. Moim zdaniem w Warcraft: Początek udało się to znakomicie. Jones swą epicką opowieść pełną symboli, magii i mitologii oparł na grze, lecz nie odwołał się bezpośrednio do żadnej konkretnej części i z pozycji bezstronnego widza przedstawił walkę dwóch zwaśnionych królestw – zamieszkanego przez ludzi Azeroth (Przymierze) i zagrożonego wyginięciem świata orków Draenor (Horda). Każda ze stron ma swoich bohaterów i swoje racje, przy czym znacznie lepiej wypadają podrasowane komputerowo postacie orków. Są wyraziste i zapamiętywalne (czego dowodem kradnący show i sympatię widza Durotan) w przeciwieństwie do nieco bezbarwnych aktorów (Travis Fimmel, Ben Foster) i równie źle napisanych postaci (Lothar, Medivh). Warto zaznaczyć, że mimo wielu podobieństw opowieści i jej rozmachu do słynnego Władcy Pierścieni, absolutnego wzorca dla kina fantasy, orkowie tutaj nie są bezmózgimi stworzeniami ulepionymi z błota, jak w ekranizacji Petera Jacksona – ich twarze wyrażają szczere emocje, są to silni, potężni i honorowi wojownicy, zarazem inteligentne istoty tworzące społeczności na wzór ludzi, łączące się w pary i dbające o dzieci. Wprawdzie padli ofiarą władającego skażoną magią przywódcy Gul’dana, ale stopniowo narasta w nich bunt wobec władzy tyrana lekceważącego ich tradycyjne wartości.
Film ogląda się znakomicie. Mimo nadmiernej mnogości wątków wszystko jest jasne i czytelne, niebanalna (pełna głębi i trudnych wyborów moralnych) i bardzo intensywna fabuła z wieloma punktami kulminacyjnymi zaciekawia i pochłania widza bez reszty trzymając w napięciu do samego końca. Owszem, nie za wiele dowiadujemy się o bohaterach, nie za bardzo możemy się z nimi identyfikować (jest ich zbyt wielu i tak naprawdę poza Durotanem trudno kogoś polubić) i co chwila jesteśmy wrzucani w wir kolejnej walki, ale śledzi się to z zapartym tchem. Również dlatego, że strona wizualna stanowi najmocniejszą stronę filmu. Zachwyca nie tylko fenomenalny wygląd orków czy choreografia walk, wielkie wrażenie robi np. scena z wysysaniem życia z człowieka przez złego czarownika. Jest tu dużo CGI, lecz to w niczym nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie. Efekty specjalne są rewelacyjne i na tym poprzestańmy.
Przy tak kapitalnie zrobionym filmie fantasy nie ma sensu na siłę szukać wad. One oczywiście są – banalne dialogi (scena przy ognisku), przesadny patos niektórych scen, słabo zarysowane postacie ludzi (w efekcie czego kibicujemy… orkom i ich walce z czarownikiem) i przede wszystkim natłok wątków i bohaterów, których za dużo starano się upchać do jednego filmu – relacje miedzy nimi wypadają sztucznie, bo nie ma czasu na ich rozbudowanie. To wszystko prawda, ale co z tego, skoro opowieść jako całość wciąga i intryguje? Nie jest idealnie (film dla potrzeb kina został skrócony decyzjami studiów Legendary i Universal – poczekamy na wersję reżyserską), lecz i tak jest wystarczająco dobrze. Ja bawiłem się świetnie, a brak dobrej znajomości gry i szczegółów bogatego uniwersum Warcrafta wcale mi nie przeszkadzał. Pisałem na wstępie, że ekranizacja gry komputerowej to bardzo trudne zadanie i rzadko się udaje. Rzadko nie znaczy nigdy i udowodnił to Duncan Jones. Jego Warcraft: Początek to wyjątkowo udany start nowej serii, na której kolejne odsłony będę czekał z niecierpliwością.