Dzisiaj nastąpiła ostatnia odsłona sevillskiej trylogii Realu Madryt. Po wyeliminowaniu Andaluzyjczyków z Pucharu Króla nadeszła pora na niezwykle ważne starcie ligowe. Ważne dla obu ekip – Real miał szansę zachować bezpieczną przewagę nad Barceloną, Sevilla chciała wrócić na pozycję wicelidera Primera División. Pomijając kontuzję Bale’a obie ekipy przystąpiły do meczu w najsilniejszych zestawieniach, ale Zidane znów zaskoczył swą decyzją – po raz pierwszy eksperymentalnie zagrał pięcioma obrońcami dając dwóm bocznym rolę skrzydłowych. Niby nic nowego, bo Carvajal, a tym bardziej Marcelo i tak zawsze rwą do przodu, jednak Brazylijczyk często nie nadążał z powrotem, co mogło stanowić problem przy szybkich i agresywnych graczach Sevilli. Ustawienie z trzema stoperami miało pomóc w zabezpieczeniu tyłów. Nie pomogło…
To miał być hit kolejki. Może nawet mecz sezonu. Tymczasem oglądaliśmy nudne zawody dwóch drużyn, które nie chcą przegrać, ale też nie za bardzo walczą o to, by wygrać. Jeszcze Sevilla coś próbowała z racji z tego, że jest lepiej zorganizowana i ma lepszych technicznie piłkarzy, natomiast madrytczycy do przerwy nie stworzyli ani jednej groźnej sytuacji. Tragiczny Ronaldo, stojący Benzema, bezproduktywny Marcelo, statyczny i truchtający Kroos (zero kluczowych podań, zero dryblingu) oraz szarpiący lecz niemający z kim grać Modrić – tak prezentował się przód Królewskich. Zero zgrania, zero szybkości, zero pomysłu i oczywiście żadnego pressingu, wszystko w jednostajnym żółwim tempie. Panowie przyjechali na wakacje postać na boisku. Rezerwowi trzy dni temu grali znacznie lepiej, chociaż też było daleko do doskonałości. Jakim cudem ten Real nie przegrywa? Jakim cudem wygrywa, skoro chłopaki mają mecz miesiąca i nie chce im się zaangażować?
Po zmianie stron nadal nie było widać jakiejś iskry ale zmieniło się tyle, że padły bramki. W 65 minucie błąd obrońcy gospodarzy wykorzystał Carvajal, sfaulował go Rico, a rzut karny wykorzystał najsłabszy dziś na boisku Cristiano. Real zamiast pójść za ciosem i ruszyć po drugą bramkę, jak to ma w zwyczaju zrelaksował się, cofnął i oddał pole rywalowi, a Sevilla z prezentu skwapliwie skorzystała. Atakowała, cisnęła, zamknęła bezradnych madrytczyków na ich połowie i wreszcie dopięła swego. W 85 minucie Ramos (notabene kupiony z Sevilli 12 lat temu) skopiował wyczyn Danilo z czwartku i głową strzelił samobójczą bramkę, a w doliczonym czasie gry po stracie Benzemy na 2-1 trafił Jovetić przy bardzo kiepskiej interwencji Navasa. Sevilla wygrała przerywając piękną serię Realu 40 meczów z rzędu bez porażki. Wzmocnienie obrony dodatkowym stoperem nie zdało egzaminu. Królewscy przegrali jednak nie dlatego, że byli gorsi w obronie. Przegrali, bo atak nie istniał (nie da się wygrać, jeżeli dwójce atakujących nie chce się biegać), bo nie umieli zamknąć meczu ani odpowiedzieć na wyrównujące trafienie. Nadużywane ostatnio szczęście Zidane’a się skończyło, a umiejętności zabrakło. To najgorszy mecz Realu od wielu miesięcy. Ronaldo w takiej dyspozycji nie powinien wychodzić na boisko. Niech odpoczywa dalej i oby jak najdłużej, najlepiej razem z Benzemą. Real zagrał nieźle w defensywie, źle w środku, gdzie poza Modriciem nie było nikogo na poziomie, i tragicznie w ataku. Nie popisał się też trener czekając ze zmianami. Porażka kiedyś musiała nadejść, szkoda tylko, że w takim momencie i w tak żałosnym stylu. Teraz trzeba się szybko pozbierać, bo z grą podobną jak dzisiaj kolejne straty punktów to tylko kwestia czasu.
Minus meczu: Cristiano Ronaldo, Benzema, Kroos
Plus meczu: Casemiro