BIG BIG TRAIN
Folklore
2016
Nie przepadam za folkiem, lecz mam spory sentyment do rocka progresywnego. Jak wypada połącenie jednego z drugim na płycie brytyjskich klasyków gatunku? Całkiem nieźle. Może dlatego, że folk jest tylko delikatnie obecny. Może dlatego, że Big Big Train to w pewnym sensie klasa sama w sobie i albo ktoś ich lubi i akceptuje to, co robią, albo całkowicie odrzuca. To na obecnym rynku jedna z niewielu grup grających w klimacie wczesnego Genesis czy Camel, kultywująca tradycję art rocka z lat siedemdziesiątych. Nie lansuje hitów, lecz gra swoje i nawet jeśli chwilami nieco przynudza, robi to w niezwykle urokliwy sposób. Na wydawanych regularnie co 2-3 lata albumach nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Tak było na English Electric i nie inaczej jest na Folklore.
To płyta raczej dla starych pryków (w pozytywnym tego słowa znaczeniu – jeśli takowe istnieje), którzy zakładają słuchawki na uszy i żyją muzyką, znajdują czas, by ją kontemplować. Wiem, mało dziś takich osób w zabieganym świecie, ale warto poświęcić tę chwilę, odsapnąć, zrelaksować się, wyciszyć, i puścić Folklore. Wtedy Big Big Train dociera znacznie lepiej, doceniamy klimat, nostalgiczny i smutny wokal Davida Longdona, wyłapujemy smaczki aranżacyjne i indywidualne popisy na flecie, smykach czy dęciakach (a na pokładzie jest aż 8 osób, więc ma się kto wykazać – prawdziwy popis dają w instrumentalu Mudlarks). O Hammondach nie muszę wspominać, bo to oczywista oczywistość. Problem jest jak zawsze tylko jeden – melodie i ich wyrazistość. To nigdy nie było mocną stroną Brytyjczyków i dlatego pozostają jedynie solidni, a nie wielcy. Ładne granie nie wystarcza, by zapisać się w historii rocka, trzeba odrobiny geniuszu. Na pewno też odrobiny szczęścia, trafienia we właściwe czasy – te obecne nie sprzyjają kilkunastominutowym utworom. A przecież właśnie te wielowątkowe, rozbudowane kompozycje (Brooklands, a przede wszystkim kapitalny London Plane) stanowią o sile wydawnictwa. Pal licho modę – ta się zmienia, lecz art rock czaruje tego typu graniem, a nie nijakmi piosenkami, jak zamykająca całość Telling The Bees czy bardziej popowa Lost Rivers Of London.
Folklore nie przynosi niczego nowego, żadnych odkrywczych rozwiązań, ale to wcale nie wada. Oferuje 80 minut klimatycznej, pozbawionej nadmiernego patosu, ciepłej i przyjemnej w odbiorze muzyki, która łatwo wpada w ucho i równie łatwo wypada, w czym na pewno nie pomaga ponadnormatywna długość wydawnictwa. Co pozostaje w pamięci poza wspomnianym, 10-minutowym London Plane? Może jeszcze dynamiczny Wassail z chórami i radiowym refrenem? Albo podlane folkiem nagranie tytułowe? Mniejsza z tym. Płytę broni spójność kompozycyjna, liczne plany dźwiękowe i bogate aranżacje nagrań (co zrozumiałe – Big Big Train to wręcz mała orkiestra złożona z dobrych, doświadczonych muzyków) oraz cała masa drobnych smaczków, zmian tempa, niespodzianek. Gdyby nie te 80 minut, może udałoby się więcej zapamiętać. Tak czy inaczej warto posłuchać z uwagą.