KANSAS
Prelude Implicit
2016
Kansas to kawał historii amerykańskiego rocka. Może nie tej z pierwszych stron gazet i ze szczytów list przebojów, bo rock progresywny był raczej domeną Brytyjczyków (Genesis, Camel, ELP, Yes), ale w latach 70. właśnie z takim trudnym i mało amerykańskim graniem panowie z Kansas potrafili się przebić za Oceanem, wydać dwa multiplatynowe albumy i wylansować pamiętne hity Carry On Wayward Son i Dust In The Wind. Nie za wiele tego jak na cztery dekady grania, bo potem był ostry zjazd w dół i tworzenie muzyki głównie dla zagorzałych fanów, ale Kansas ma swoje zasługi i szacunek branży. Ostatnimi laty zespół skupiał się wyłącznie na koncertowaniu i odcinaniu kuponów od dawnej popularności, a po odejściu na emeryturę zasłużonego, lecz niechętnego nowym nagraniom wokalisty i klawiszowca Steve’a Walsha panowie znaleźli zastępstwo (Ronnie Platt) i szybko przygotowali nowy album. Pierwszy od 2000 roku, bo właśnie wtedy, u progu nowego milenium ukazał się ostatni jak dotąd, całkiem zresztą niezły krążek Amerykanów Somewhere To Elsewhere.
Comeback znanej grupy po kilkunastu latach milczenia to zawsze nośny temat. Nawet, gdy gra tak niemodną muzykę jak Kansas. Pytanie brzmi: ile jest prawdziwego Kansasu będzie w tej nowej muzyce, skoro na pokładzie brakuje Livgrena i Walsha? Otóż zaskakująco dużo. Grupa utrzymała pokręconą melodykę utworów i charakterystyczne symfoniczne brzmienie z dwoma gitarami i wiodącą rolą skrzypiec, może tylko wokal troszkę kuleje – zaznaczam: troszkę, bo Platt jest bardziej popowy, ale po prostu trzeba się do tego przyzwyczaić. Pod koniec płyty jego ciepły głos staje się normą i już nie przeszkadza. I tak najważniejsze są same kompozycje, a tu już nie jest tak dobrze. Spora część przemija bez echa, jest bezbarwna i nijaka, bez dobrej melodii i wyrazistego refrenu, czego najlepszym przykładem mdławy singel With This Heart. Z tych „piosenkowych” nagrań wybroni się akustyczne, ładnie zaśpiewane Refugee, klimatem nawiązujące do klasyki spod znaku Dust In The Wind. Jednak nie za to kiedyś ceniłem Kansas, nie za proste radiowe piosenki, lecz raczej za hardrockowe inklinacje umiejętnie współgrające z artystycznymi zapędami muzyków. Za utwory dowodzące, że to wciąż grająca z polotem i fantazją formacja stricte rockowa. Tak jest w mocnym i ciężkim Crowded Isolation, także w opartym na potężnym riffie Camouflage, gdzie jednak zbyt słodki śpiew nieco psuje wrażenie. Najlepiej w tym towarzystwie wypada 8-minutowa, nawiązująca do progresywnych korzeni wielobarwna kompozycja The Voyage Of Eight Eighteen z ciekawymi, rozbudowanymi partiami poszczególnych instrumentów. To jest stary dobry Kansas, jakiego zawsze miło posłuchać. Zaledwie 1 utwór na 12, ale za to konkret.
Albumem Prelude Implicit Kansas powrócił do świata żywych. Nawet jeśli niewielu to zauważy, bo inne czasy i inne oczekiwania, bo miejsce dinozaurów jest w muzeum – myślę, że to mimo wszystko dobra wiadomość. Panowie poradzili sobie ze zmianami personalnymi i z nową energią wracają grać to co zawsze. Nic odkrywczego, nic wielkiego, bez wielkich emocji i hitów do zapamiętania, ale na przyzwoitym poziomie. Nie osiągnęli poziomu poprzednika, lecz także nie zepsuli wrażenia, jakie pozostawił.
Komentarze do: “KANSAS Prelude Implicit”-
rob
(8 stycznia 2017 - 18:31)Dwójeczka to zdecydowanie za mało.