REAL-CLUB AMERICA 2-0 Leniwy spacerek do finału w Japonii

Real Club America 2-0 Klubowe Mistrzostwa Świata 2016Za nami półfinały rozgrywanych w Japonii Klubowych Mistrzostw Świata. Wczoraj faworyzowane Atlético Nacional, kolumbijski zwycięzca południowoamerykańskiego Copa Libertadores (odpowiednik Ligi Mistrzów) niespodziewanie przegrało 0:3 z japońską Kashimą Antlers (która reprezentuje gospodarza imprezy), dzisiaj do walki o finał przystąpił mistrz Europy Real Madryt, jego rywalem był meksykański Club América (zwycięzca Ligi Mistrzów CONCACAF). Przed meczem Zinédine Zidane położył nacisk na kilka aspektów, które w tym sezonie ewidentnie kuleją w ekipie Królewskich (szybkie zamykanie spotkań, stałe naciskanie na rywala, niedopuszczanie do zagrożeń pod bramką). Kibice Blancos chcą oglądać efektowną grę i pewne zwycięstwa zamiast nieustannych cierpień i fartownych goli w ostatnich minutach. Szczęście się kiedyś skończy, na boisku trzeba wreszcie pokazać jakość, a najlepszym do tego miejscem jest właśnie klubowy mundial, gdzie nie ma miejsca na pomyłki. Tu każdy mecz wymaga maksymalnego zaangażowania, a ewentualne braki techniczne mistrzowie innych kontynentów zwykle nadrabiają ostrą walką i agresywnym pressingiem. Tego madrytczycy nie lubią, ale na taką grę jest jedno skuteczne lekarstwo – trzeba robić to samo co rywal. Naciskać. Nie dać mu wytchnienia.

Nie da się ukryć, że Real jest faworytem turnieju i wręcz ma obowiązek go wygrać. Inaczej po prostu nie wypada. Klubowa piłka na innych kontynentach nie ma startu do europejskich rozgrywek, ale futbol to gra błędów, gdzie nikt nie wygrywa za samo nazwisko czy miejsce w rankingu. Wczoraj przekonała się o tym drużyna z Ameryki Południowej – zwykle pewny finalista, a czasami też zwycięzca KMŚ, którą do domu wysłali gospodarze. Dzisiaj Real nie popełnił tego błędu, od początku kontrolował wydarzenia na boisku i wygrał 2-0 po meczu do zapomnienia. W zasadzie to powinno wystarczyć za komentarz. Gra była leniwa i nudna, pełna niedokładności i nieporadności, zaś akcjom obu ekip brakowało płynności i polotu. Nie ma w tym niczego nowego – Real Zidane’a nie proponuje z przodu atrakcyjnych rozwiązań, jest schematyczny i ospały, głównie klepie i dośrodkowuje, ale sama klasa piłkarzy wystarczy, by w odpowiedniej chwili błysnąć i wygrać. Dzisiaj w nudnej jak flaki z olejem pierwszej połowie, z której warto zapamiętać tylko główkę Ronaldo w słupek z 25 minuty, w doliczonym czasie gry błysnęli Kroos i Benzema. Niemiec świetnie dograł prostopadłą piłkę, a Francuz udanie wykończył akcję. Wcześniej trudno było zauważyć, że w ogóle jest na boisku. Cały Karim.

Po zmianie stron gra się nieco ożywiła i sytuacji było więcej, lecz nadal Meksykanie nie mieli wiele do powiedzenia i nie zagrozili poważnie bramce Navasa (obrona madrytczyków zagrała bez zarzutu, natomiast atakujący Clubu América przeciwnie – nie pokazali dobrego poziomu), a Królewscy marnowali kolejne okazje (Cristiano nie trafił nawet na pustaka). Powinni byli zamknąć mecz wcześniej, a zrobili to – jakżeby inaczej – w 93 minucie. Tym razem nie Ramos, którego dziś nie było na placu gry, tylko CR7 wykorzystał dobre podanie Jamesa i ustalił wynik na 2-0. Wynik uczciwy, lecz osiągnięty znów bez tak wymaganej intensywności (co po męczącej podróży można zrozumieć) i wchodzenia na wysokie obroty. Czy te będą potrzebne w finale – zobaczymy w niedzielę. Z pewnością mistrz J.League Kashima Antlers to nie chłopcy do bicia, skoro odprawili z kwitkiem Atlético Nacional. Na teraz plan został wykonany – Real wygrał i zagra o tytuł najlepszej drużyny na świecie. Wypada sobie tylko życzyć, by spotkanie było widowiskiem godnym finału międzynarodowej mistrzowskiej imprezy.


Plus meczu: Lucas Vázquez

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: