BLOOD FATHER
Dziedzictwo krwi
2016, Francja, USA
akcja
reż. Jean-François Richet
Co za czasy nastały, że oglądamy kultowych aktorów, prawdziwych tuzów wielkiego ekranu, grających w produkcjach niszowych, podrzędnych, niegodnych ich poziomu i dorobku. Ilu gigantów już się stoczyło i rozmienia swą sławę na drobne. Mel Gibson to jeszcze nie ten przypadek, ale skoro aktor pojawia się najwyżej w jednej produkcji rocznie, mógłby uważniej dobierać scenariusze i darować sobie pozycje typu Dziedzictwo krwi. To historia ojca z kryminalną przeszłością, wielkiego twardziela (z potężnymi muskułami i ramionami pokrytymi tatuażami, do tego gęsta broda jak przystało na wojownika szos), który po wyjściu z więzienia wiedzie pustelnicze życie z dala od problemów (dobrze oddające klimat odosobnienia zdjęcia i scenografia zdecydowanie na plus). Problemy jednak same go odnajdują – o pomoc prosi 17-letnia córka (Erin Moriarty), wplątana w niejasne rozgrywki z meksykańskim gangiem narkotykowym. Oczywiście tatuś bez chwili wahania rusza na pomoc i w pojedynkę zamierza stawić czoła bandytom. Wciela się więc w bardzo charakterystyczną dla siebie rolę i jego występ (gesty, mimika) jest jedynym plusem tej produkcji. Nie wynagradza jednak słabości lichego, pozbawionego realizmu i pełnego dziur logicznych scenariusza.
To bardzo amatorski film, typowe kino klasy B i jeśli komuś nie przeszkadza mnóstwo niepotrzebnie przeciągniętych scen, niewykorzystanych wątków czy kretyńskie zachowanie młodej bohaterki, może nawet mieć trochę frajdy z seansu. Dzięki Gibsonowi da się obejrzeć, chociaż brakuje tu dramaturgii czy interesujących pokazów akcji, wszystko jest dość przeciętne i nijakie (trochę krwi, trochę strzelania, jest niezły pościg na motorach i sporo „fucków”). Nic specjalnego, film do zapomnienia zaraz po obejrzeniu. W przeciwieństwie do większości poprzednich filmów aktora.