El Clásico to najbardziej medialne widowisko sportowe i jedyny w swoim rodzaju mecz, który zawsze wzbudza silne emocje, gdyż naprzeciw siebie stają dwie najlepsze, najbardziej znane drużyny świata, kierowane przez dwóch zawodników naznaczających swą epokę, którzy od kilku lat między sobą rozstrzygają wszelkie piłkarskie plebiscyty. Przed dzisiejszym Klasykiem na Camp Nou sytuacja była jasna – Królewscy wypracowali sobie nad Barceloną 6-punktową przewagę i przystępowali do gry bez dodatkowego obciążenia psychicznego, jakie w ostatniej dekadzie zwykle im towarzyszyło. To gospodarze walczyli o życie i musieli wygrać, by skrócić ten dystans, by nie pozwolić rywalowi niebezpiecznie się oddalić. Tę szczególną motywację i koncentrację było widać od pierwszego gwizdka sędziego. Real pozbawiony dwóch podstawowych graczy – kontuzjowanego Kroosa i Bale’a, filarów środka pola i ofensywy, był przyczajony z tyłu i pozwalał Barcelonie swobodnie rozgrywać piłkę, co stworzyło wrażenie dominacji podopiecznych Luisa Enrique. Jednakże dotyczyło to tylko gry kombinacyjnej, bowiem do przerwy Katalończycy wcale nie zagrozili bramce Navasa, natomiast Ter Stegen raz musiał się wykazać po uderzeniu Ronaldo. O pierwszej połowie nie warto wspominać, była nudna i nieciekawa. Czasem tak bywa, że z wielkiej chmury spada mały deszcz. Nieco lepiej było dopiero po zmianie stron, gdy bramka otworzyła spotkanie i gra przestała być aż tak zachowawcza i bojaźliwa.
W 53 minucie po rzucie wolnym gola głową zdobył Suárez (gola ze spalonego – to poważny błąd arbitra, kolejny po nieodgwizdanym faulu na Lucasie z początku spotkania) i Real wreszcie musiał zacząć grać ofensywnie, bo już nie było czego bronić. Niestety, madrytczycy byli dzisiaj kompletnie bezradni, dalej grali wolno i niedokładnie, atakowali zbyt małą ilością graczy, przegrywali indywidualne pojedynki i nie umieli przeprowadzić żadnej sensownej akcji. Nie mieli piłkarzy, którzy robią różnicę, którzy miną rywala i pociągną do przodu. A Barça poczuła krew i z każdą minutą się rozkręcała obnażając słabości Królewskich (przy okazji też swoje, bo z optycznej przewagi i lepszego operowania piłką niewiele wynikało). W 68 minucie Neymar przestrzelił w świetnej sytuacji, innym razem nie trafił Messi, a potem Iniesta. Paradoksalnie to Real oddał w całym meczu więcej celnych uderzeń, lecz nie były to strzały groźne, a gra Królewskich nie wyglądała dobrze. Piłkarze nie mieli pomysłu, w ataku brakowało odwagi i szybkości, Benzema znów nie istniał (brak zaangażowania, siły fizycznej – duży minus dla trenera za uparte wystawianie tego lenia bez ambicji), Cristiano coś tam próbował lecz był odcięty od podań, ktorrych i dostarczali małło kreatywni pomocnicy – Modrić grał nieco zbyt defensywnie, Isco za wolno (nie posłał żadnej konkretnej piłki), a sztuczki Marcelo już wszyscy znają. Wychodzi na to, że Real dalej jest niezdarny i ślamazarny z przodu (chyba że gra Mariano), zaś dobry mecz z Atlético był tylko wyjątkiem…
Gdy wydawało się, że dzisiaj sprawdzi się czarny scenariusz, że Blancos nie mają żadnych argumentów, zaś Katalończycy nawet „bez formy” są dla nich zbyt mocni, wkroczył on. Kapitan. Cesarz. Sergio Ramos i jego złota głowa. Głowa, która często się gotuje i nie wytrzymuje napięcia, ale równie często ratuje Królewskim mecze i zapewnia punkty. W końcówce Real przycisnął, a w 90 minucie po dośrodkowaniu Modricia z rzutu wolnego właśnie Ramos precyzyjną główką uratował remis. Remis na wagę punktu i utrzymania status quo w tabeli La Liga. Remis na wagę podtrzymania passy meczów bez porażki, która obecnie wynosi 33 i zbliża się do wyniku Beenhakkera. Teraz trzeba pilnować tej przewagi, którą Real wciąż posiada. Jednak z taką grą nie będzie o to łatwo.
To był jeden z najsłabszych Klasyków ostatnich lat, niegodny tych dwóch drużyn i tego całego zainteresowania, jakie wzbudza. Wstyd pisać, ale więcej emocji i lepsze tempo oferuje wiele meczów polskiej Ekstraklasy. Z obydwu stron brakowało dziś zażartości, jaka zwykle cechuje takie spotkania, do tego żadna z wielkich gwiazd nie świeciła jasno. Barcelona poza bezużytecznym klepaniem nie pokazała niczego wielkiego, a Real poziomem dostosował się do rywala. Zidane’owi znów dopisało szczęście, bo tak trzeba określić główkę Ramosa w ostatniej minucie (najpierw był pech – bo Real stracił gola po spalonym), ale remis nie krzywdzi żadnej ze stron. Obie były kiepskie i nie zasłużyły na nic więcej.
Plus meczu: Modrić, Ramos – a w zasadzie jego bramka, bo zagrał średnio
Minus meczu: Benzema