BLUES PILLS Lady In Gold

Blues Pills Lady In Gold recenzjaBLUES PILLS
Lady In Gold
2016

Tuż po debiucie płytowym szwedzko-francusko-amerykańskiej formacji Blues Pills w 2014 roku mówiono o udanym powrocie do blues rocka z wczesnych lat 70., zaś obdarzoną mocnym, lekko zdartym głosem wokalistkę Elin Larsson porównywano do samej Janis Joplin. Nawet jeśli mocno na wyrost (na pewno wygrywa z nią wyglądem), to ten fakt świadczy o sile materiału, jaki muzycy wypuścili na rynek. Może poszczególnym kompozycjom zabrakło wyrazistości, lecz psychodeliczny klimat nagrań udanie nawiązywał do stylistyki wczesnych nagrań Fleetwood Mac, Cream czy Hendrixa. Vintage w muzyce wciąż jest modny więc zespół został zauważony i zyskał spore grono fanów, także w Polsce, gdzie przyjeżdżał już trzykrotnie. Ostatnio latem 2016, gdy muzycy promowali swój drugi album Lady In Gold. Album pod względem klimatu bardzo podobny do debiutu. To chyba dobrze? No… nie do końca.

Nie ukrywam, że lubię oldskulowe granie i nawiązywanie do klasyki hard rocka. Po takich grupach nie oczekuję nowych pomysłów i ponownego odkrywania Ameryki. Chcę jednak dobrych melodii i utworów, które zostaną ze mną na dłużej. Czegoś ponad maestrię w wywijaniu na gitarze. Sam klimat nagrań nie wystarczy, bo to umyka wraz z wybrzmieniem ostatniej nuty. Nie cenimy Sabbathów, Purpli czy Zeppelinów za sam typ grania, tylko za konkretne utwory. Za to, że potrafili je wymyślić. Może podobne oczekiwania są zbyt wielkie w stosunku do Blues Pills, ale skoro padają wielkie nazwy, kapela jest otoczona kultem, wokalistka zestawiana z Joplin, to chciałbym na płycie usłyszeć jakiś konkret. A raczej kilka konkretów. Na debiucie był z tym problem i na Lady In Gold jest podobnie, jak nie gorzej. To nie przeszkadza mi docenić klasę muzyków i piękno ich zabarwionego bluesem rocka, nie pozwala jednak wystawić wysokiej oceny. Tej płyty dobrze się słucha i równie szybko zapomina.

Zaczyna się z kopyta – tytułowy Lady In Gold to utwór stworzony do bycia przebojem. Nie dzisiaj rzecz jasna, lecz w czasach dawno minionych (czytaj: latach 60.). Dobra melodia, konkretny riff, wyrazisty wokal – dokładnie tak samo rozpoczynał się debiutancki krążek, od mocnego lecz bardziej rockowego utworu High Class Woman. I to odróżnia te dwa wydawnictwa – tam było więcej stricte rockowego ognia, tutaj z kolei może i zachowano bluesowy posmak większości kompozycji, jednak rockową stylistykę zmieszano z odrobiną soulu i R&B. Miejsce gitary zajęły klawisze (zbyt często niestety), zaś w większości nagrań na pierwszy plan wysunięto głos Elin – wokalistka bezapelacyjnie rządzi, reszta jest tłem. Najlepiej to słychać w joplinowatej balladzie I Felt A Change, w ciężkawym bluesisku You Gotta Try czy ciekawie rozwijającym się Gone So Long. Ta zmiana stylistyki nie wyszła grupie na dobre, aczkolwiek wypada docenić próby szukania czegoś nowego, rozwijania się. Tym bardziej, że na deser muzycy zostawili prawdziwą perełkę – w znakomitej przeróbce pieśni Tony’ego Joe White’a z 1969 roku Elements And Things zespół znów jest wielki. Porywa ognistą melodią, niszczy mocnymi riffami (wreszcie ma szansę zaistnieć zepchnięty na drugi plan gitarzysta Dorian Sorriaux), stopniuje napięcie i hipnotyzuje psychodelicznym finałem. Szkoda, że tylko jeden taki energetyczny i w pełni przekonujący utwór, ale daje nadzieję, że rozwinięcie nastąpi na kolejnym albumie. Ten jest po prostu solidny. Tylko i aż.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: