MECHANIC: RESURRECTION
Mechanik: Konfrontacja
2016, USA
akcja
reż. Dennis Gansel
Recenzowanie filmów z udziałem Jasona Stathama powoli zaczyna być męczące. Nie ukrywam, że lubię faceta i ten typ bohatera, który skutecznie wykreował począwszy od Transportera w 2002 roku. To pozbawiony emocji twardziel, z celnym dowcipem i silną ręką, kierujący się zasadami i własnym kodeksem honorowym, coś na wzór wczesnego Clinta Eastwooda. Ale granie jednej postaci przez kilkanaście lat w końcu się opatrzy i chyba właśnie nadchodzi ten moment. Każdy film jest taki sam, a stąd już tylko krok do miejsca, w którym dzisiaj są dawni idole kina akcji Seven Seagal i Jean-Claude Van Damme. Na ich filmy nikt nie czeka, a oglądają je tylko wyjątkowo wierni fani. Na szczęście ze Stathamem nie jest jeszcze tak źle, chociaż jednak takie zaszufladkowanie zdaje się mu nie przeszkadzać, musi się bardziej pilnować przy wyborze scenariuszy.
Mechanik: Konfrontacja (jak zwykle szacun dla intelektu tłumacza: resurrection = konfrontacja… szkoda słów po prostu… chciałbym poznać słownik, z którego pan korzysta) to kontynuacja przygód Arthura Bishopa, wysoce wykwalifikowanego profesjonalnego mordercy, którego poznaliśmy 5 lat temu w filmie Mechanik: Prawo zemsty. To taki facet, którego trzeba polubić, chociaż fach ma wyjątkowo okrutny. Chciał zerwać z krwawą przeszłością, lecz zleceniodawcy nie dają mu spokoju i znów zmuszony jest dokonać niemożliwego. Szczegóły nie są istotne, bo schemat goni schemat, a pełen dziur logicznych scenariusz jest wyjątkowo mizerny (do klasyki idiotyzmów ma szansę przejść krem odstraszający rekiny). Na plus trzeba zapisać wartką akcję, która od razu rusza z kopyta i już do samego końca obserwujemy bójki, strzelaniny, spektakularne pościgi i efekty pirotechniczne. Wykonanie pozostawia wiele do życzenia, ale non stop coś się dzieje i to się liczy. Zwolnienie następuje tylko na krótki wątek romantyczny, bo skoro jest twardziel z gołą klatą i bicepsami, musi też być atrakcyjna kobieta. W Adrenalinie występowała Amy Smart, w Parkerze Jennifer Lopez, a tu swe wdzięki prezentuje Jessica Alba, i to dosłownie, bo ujęcia podwodne z jej udziałem zapadną w pamięć męskiej części widowni bardziej niż pocięte i źle zmontowane sceny walk Stathama. W obsadzie pojawia się też Tommy Lee Jones i chociaż (podobnie jak Alba) nie ma wiele do zagrania, też zapada w pamięć (paradoksalnie również dzięki wyglądowi, lecz z zupełnie innych powodów niż Jessica) i jest bardziej wyrazisty niż kompletnie bezpłciowy główny antagonista.
Jak to wszystko się ma do pierwszego Mechanika z 2011 roku? Nijak. Tamten film miał w miarę sensowną i logiczną fabułę, przemyślaną intrygę, zarazem był pełen zimnego cynizmu. Niemiecki reżyser Dennis Gansel popełnił wszystkie błędy typowego sequela – ma być szybciej, głośniej, efektowniej. Tak było z Transporterem (mówię o Dwójce, bo Trójka odleciała w kosmos), z Adrenaliną (gdzie przegięto na maksa), i tak samo jest tutaj. Trzeba mocno przymrużyć oko, ale i tak na ekranie panuje chaos, akcji jest za dużo i choć niektóre pomysły są godne uwagi (przyssawki i scena z basenem), giną w natłoku kolejnych. Nie ma co się długo rozwodzić, bo to czysta rozrywka nie najwyższych lotów, i jako taka sprawdza się znakomicie. Natomiast miłośnikom ambitnego kina radzę wybrać inny seans.