Mimo kiepskiego stylu i trzech wpadek Real Madryt po 9 ligowych kolejkach wciąż jest na szczycie tabeli, ale grupa pościgowa depcze mu po piętach i jest gotowa wykorzystać każdą kolejną pomyłkę. Tymczasem Deportivo Alavés, dzisiejszy ligowy przeciwnik Los Blancos, to nie byle jaka drużyna. Baskowie z siedzibą w mieście Vitoria powrócili do Primera División w tym sezonie i od razu zostali rewelacją rozgrywek. Na początku urwali punkty Atlético remisując w Madrycie, a niedługo potem wygrali z Barceloną na Camp Nou! Nie tylko żaden z beniaminków, ale w ogóle mało który klub w ostatnich latach mógłby poszczycić się takim osiągnięciem. Dzisiaj podopieczni Mauricio Pellegrino stanęli przed szansą, by urwać punkty Realowi Madryt – kolejnej ekipie z podium La Liga 2015/16, a zważywszy na chimeryczną formę i ostatnie kłopoty Królewskich, wcale nie byli na straconej pozycji. Zwłaszcza, że do składu wróciło nieskuteczne i niemrawe BBC, trudno więc było liczyć na podobną goleadę, jaką urządzili sobie ich młodzi następcy w Pucharze Króla. Morata, Lucas i Asensio znów zostali tylko na ławce. Efekt był łatwy do przewidzenia – od początku to Baskowie dominowali na boisku, byli szybsi i lepiej zorganizowani, a madrytczycy wyglądali, jakby biegali z workiem kartofli. Słowo „biegali” należy wziąć w cudzysłów bo tak naprawdę nikt nie biegał, a Benzema dreptał przez cały mecz. Co z tego – i tak zawsze będzie wybiegał w podstawowej jedenastce, dopóki trenerem jest beton Zidane.
Efektem przewagi gospodarzy była bramka Deyversona już w 7 minucie spotkania. Gol po błędzie Navasa i niefrasobliwości obrońców. Real odpowiedział 10 minut później, gdy z dyskusyjnego rzutu karnego wyrównał Cristiano Ronaldo, a potem nawet wyszedł na prowadzenie po mocnym uderzeniu Portugalczyka w 33 minucie, które podbił jeden z obrońców, ale gra drużyny nie mogła się podobać. Taki jest Real – może grać koszmarnie, irytować nieporadnością, ale i tak coś tam wciśnie.
Po zmianie stron było o tyle lepiej, że gospodarze po mocnym starcie (gdzie w bramce wykazał się Navas) z czasem opadli z sił, stracili intensywność i Blancos mieli więcej czasu na swoje nudne klepanie w środku pola, bo żadnej królewskiej akcji długo nie potrafili przeprowadzić. Dopiero gdy za Benzemę zameldował się Morata, zaczęło się coś dziać. W 78 minucie rzut karny zmarnował Ronaldo (strzelił identycznie łatwo jak za pierwszym razem – wtedy wpadło, teraz bramkarz nie dał się nabrać). W 84 minucie udała się Królewskim jedna kontra (bo wcześniej zamiast szybko podawać Isco kręcił kółeczka, Bale psuł proste dryblingi, a Kroos trafiał w przeciwnika) – Marcelo precyzyjnie zagrał przez całe boisko do Moraty, a wychowanek przelobował Pacheco i wybił gospodarzom z głowy marzenia o urwaniu punktów madrytczykom. Morata ponownie w kilka minut zrobił więcej niż Benzema w godzinę i z pewnością przebiegł więcej kilometrów. Wynik ustalił chwilę później Ronaldo kompletując hat-trick po dwójkowej akcji z Marcelo, który 80 słabiutkich minut wynagrodził w ostatnich dziesięciu notując drugą już asystę.
Jak to podsumować? Prosto – kolejny raz wynik lepszy niż gra. Chyba za Zidane’a nie dożyję spotkania, po którym można będzie tylko bić brawo. Real wysoko wygrał grając brzydko i anemicznie, bez pressingu i zaangażowania. Już nawet nie o to chodzi, że nikomu się nie chce biegać (tempo gry takiego np. Liverpoolu madrytczycy by wytrzymali może przez kilka minut), a pojęcie gry bez piłki i wychodzenia na pozycję jest obce graczom Zidane’a. Bardziej mnie martwi, że wymiana kilku podań sprawia im kłopot. Wstydzę się oglądając taki futbol. Wstydzę się za trenera, że ustawia ekipę defensywnie, nie daje grać najlepszym i na dodatek jest zadowolony z tej kopaniny. W ostatniej dekadzie nie pamiętam tak źle grającej madryckiej drużyny. Nawet Real Beníteza wyglądał lepiej. Dzisiaj nikt z przodu nie zagrał dobrze, a i druga linia prezentowała się ospale (z wyjątkiem ciągnącego czasem do przodu Kovačicia). Ronaldo strzelił 3 bramki, a był jednym ze słabszych na boisku, marnował proste podania. Jeszcze gorszy był Bale, który nie pokazał nic, kompletnie nic. Chyba myślami pozostał przy kosmicznej kwocie kontraktu, który włodarze obiecali z nim odnowić, bo przecież nie grając dobrze musi więcej zarabiać. Lucas Vázquez kosztował 100 razy mniej, a obecnie zjada go w wielu aspektach sztuki piłkarskiej, podobnie jak Morata Benzemę. O Karimie i jego występie nie ma co pisać, bo nie ma tak niskiej skali, by ocenić Francuza. Parodia napastnika. Mimo wszystko chłopaki wygrali 4-1 z lepszym technicznie przeciwnikiem. Ot, taki paradoks. To ile by było, gdy byli w formie i pokazali choćby minimum zgrania?
Trzymam kciuki, by na Legię wybiegli inni zawodnicy, bo inaczej mogą być baty. Przynajmniej dwóch, trzech takich, którzy włożą choć odrobinę wysiłku…
Minus meczu: Benzema, Bale